16 kwiecień – wieczór…koło 22 położyłam się bo zaczął mnie
boleć brzuch…po jakimś czasie stwierdziłam,że jednak nie zasnę bo ten ból się
co chwilę powtarza. Przez sekundę błysnęło mi w głowie „może rodzę” – nie no
bez przesady pomyślałam i dalej leżałam… koło godziny 0.00 doszłam do
wniosku,że bóle są w miare regularne, ale nie będę panikować bo pewnie
przejdzie… o 4 zaczęło mnie już porządnie boleć więc umyłam się, ubrałam i
wypiłam herbatkę z rumianku … później zrobiłam się głodna i zjadłam serek,ale
już o 6 rano obudziłam TŻ-a i powiedziałam, że jedziemy do szpitala bo zbyt
mocno mnie boli.
Na izbie przyjęć Pani mnie ładnie przyjęła – dopełniłam wszelkich
formalności i trafiłam na oddział.
Na Sali przedporodowej stwierdzono, że mam już 5 cm rozwarcia i podłączono mnie pod KTG. Po pół godzinie
przyszła położna zmierzyła mi biodra takimi metalowymi szczypcami (dość
boleśnie mnie nimi ściskała, a ja i tak już miałam dość), później zapytano mnie
czy chcę znieczulenie i z wielką radością i ulgą się zgodziłam na
zewnątrzoponowe bo tylko takie miałam do wyboru … ;p
Samo zrobienie znieczulenia nie było bolesne – raczej dziwne
takie gmeranie w kręgosłupie.
Po zrobieniu znieczulenia znowu wróciłam na salę
przedporodową gdzie postękałam z bólu jeszcze z pół godziny i po tym czasie
przyszła położna, która mnie zbadała i stwierdziła, że rozwarcie jest pełne i
mogę iść rodzić, a do tego pocieszyła mnie,że nie zdążą mi podać drugiej dawki
znieczulenia przed samym porodem więc muszę sobie jakoś radzić…
Na Sali porodowej zepsuła się lampa, a ja miałam się
usadowić na fotelu, który wyglądał dość dziwnie, ale z perspektywy czasu mogę
powiedzieć, że przynajmniej był wygodny… Po kilku Mintach przebito mi pęcherz
płodowy i poczułam jak wylatuje ze mnie dużo czegoś ciepłego…nie do końca miłe
uczucie… dostałam podkład i położna kazała mi chodzić po Sali, żeby dziecko
ulokowało się w kanale…ja jednak nie miałam siły i wolałam (mimo wcześniejszych
chęci aktywnego porodu i pozycji pionowych) poleżeć na fotelu…jednak zmuszono
mnie do stania przy drabince…co przy porodowym bólu nie było dla mnie łatwe…tym
bardziej, że nie czułam skurczy partych, a nieznośny ból przez cały czas…
Męczyłam się tak z godzinę w końcu i ja i moje maleństwo nie
mieliśmy siły oddychać. Mi zaaplikowano maskę z tlenem, a dziecko zostało
wypchnięte przez solidne naciśnięcie na mój brzuch i był to moment najmniej
bolesny jednak myślałam, że ciśnienie rozsadzi mi oczy i głowę…samego wyjścia
dziecka nie czułam – a jedynie poczułam coś ciepłego ocierającego się o uda i
właściwie tyle…
Może zostanę potępiona przez matki polki i inne osobniki,
ale kiedy zobaczyłam moje dziecko – całe sine i podduszone nawet nie
zastanowiłam się nad tym, że nie płacze… po prostu cieszyłam się, że już mnie
nie boli. Dopiero kiedy powiedziano mi, że synek jest podduszony przy zszywaniu
zaczęłam płakać i się martwić na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Zostało jeszcze rodzenie łożyska, które wypchnęłam
bezboleśnie jednym parciem i zszywanie, którego właściwie nie czułam, ale to
chyba dzięki miejscowemu znieczuleniu…czułam tylko lekkie szarpanie przy
zakładaniu szwów, ale byłam szczęśliwa, że
nic mnie nie boli…
Na Sali porodowej zostałam z synkiem jeszcze dwie godziny i
to co mogę powiedzieć… Od razu po zszyciu czułam się naprawdę dobrze – gdyby nie
znieczulenie miejscowe do zszywania pewnie od razu bym wstała bo chyba ze
stresu miałam ogromnego Powera.
Po dwóch godzinach w czasie których przystawiałam synka do
piersi zostałam przewieziona do Sali dla pacjentek i w ciągu trzeciej godziny
pobiegłam pod prysznic się umyć i wcale nie było tak źle.
Owszem chodziłam jak kaczka, leciało ze mnie solidnie, ale
nie bolało mnie krocze jakoś specjalnie więc byłam naprawdę zadowolona.
Od razu poszłam też się wysikać i mimo tego co naczytałam
się o okresie połogu poszło bez problemów i pieczenia… czyli kolejna miła
niespodzianka…z grubszą sprawą, że tak powiem też nie było problemu, a
przyznam, że okresu połogu bałam się najbardziej. Już w domu spakowałam do
szpitalnej torby Tantum rosa i nadmanganian potasu ;) które bardziej przydały
się w domu niż w szpitalu.
Tak wyglądał mój poród … może notka jest chaotyczna, ale
jeszcze nie umiem zdystansować się do tego dnia i tak wszystko we mnie siedzi…
Jedno co mogę powiedzieć to nie taki poród i połóg straszny jak go malują –
naprawdę boli, ale da się przeżyć… jest ciężko, ale można.
Jedno o czym chcę wspomnieć. Ja rodziłam sama bez mojego TŻ
i wiecie żałuję bo gdyby nie jedna z pielęgniarek, która trzymała mnie za rękę
i przytulała to chyba psychicznie nie dałabym rady więc nawet jeżeli nie
możecie rodzić z różnych powodów ze swoim facetem warto mieć ze sobą kogoś na
kim możecie polegać … niby zwykłe trzymanie za rękę a dodaje sił i naprawdę
pomaga o wiele bardziej niż leki przeciwbólowe.
Druga sprawa – nie powiem Wam, że jeśli zobaczycie swoje
dziecko po porodzie zapomnicie od razu o całym bólu (choć może i tak być) u
mnie tak nie było… ja po prostu cieszyłam się, że jestem już po i chwilę czasu
trwało zanim po prostu dotarło do mnie, że już urodziłam i mam swojego synka po
tej stronie brzucha ;)