Chyba z dwa lata temu pierwszy raz natknęłam się na kosmetyki firmy Flormar.
Pamiętam,że wtedy szukałam jakiegoś różu do policzków i skusił mnie kolor Flormaru,a dodatkową zachętą była niska cena. Jednak jakość różu była na tyle dobra,że zainteresowałam się firmą i znalazłam jeszcze kilka dobroci dla siebie ;)
Zacznę od początku,a więc od różu, który kupiony jakiś czas temu nadal dobrze mi służy.
FLORMAR, BLUSH-ON (matowy)
Dane techniczne:
Kolor: 84
Waga: 6g
Cena: ok 10-11 zł
Do różu dołączony był pędzelek i ole jego kształt był naprawdę funkcjonalny o tyle włosie było bardzo sztywne więc pędzelek "poszedł" do kosza ;)
Określiłabym ten kolor,jako przygaszony róż z domieszką brzoskwini.
Produkt naprawdę ładnie się rozprowadza, nie zostawia smug i plam i myślę,że nawet osoby początkujące poradzą sobie z nim doskonale. Konsystencja aksamitna,a zapach lekko pudrowy. Nie uczula i nie podrażnia wrażliwej skóry, dobrze współpracuje na różnych podkładach i jest naprawdę wydajny. Stosuję go prawie codziennie odkąd go kupiłam czyli na pewno dłużej niż rok i nie zużyłam nawet połowy. Utrzymuje się na mojej mieszanej w kierunku tłustej skórze do 8h więc dla mnie jest do efekt zadowalający. Do tego ta cena ;) Czego więcej chcieć.
Link do recenzji na wizażu: tu
Teraz czas na kolejnego ulubieńca,czyli moją czwórkę cieni !!!
FLORMAR, Pretty Compact, Quartet Eye Shadow
Dane techniczne:
Kolor: PO46
Waga: 14g
Data ważności: 24 miesiące od otwarcia
Cena: ok 15 zł
Świetnie dobrane kolory do smoky eye.
Wystarczy dotknąć cienia i właśnie tak wyglądają kolory po przeciągnięciu palcami po ręce. Dla mnie taka pigmentacja za taką cenę jest naprawdę rewelacyjna. Cienie utrzymują się naprawdę długo nawet bez bazy (kiedyś tak zdarzyło mi się ich tak użyć). W konsystencji są aksamitno-pudrowe,a wykończenie określam jako matowe chociaż jasny szary wydaje się mieć delikatne satynowe wykończenie.
Z tego co się orientuję jest kilka wersji kolorystycznych tych czwórek.
Cienie dobrze się rozcierają i można sobie nimi naprawdę ładnie budować kolor. Jak dla mnie są to jedne z lepszych cieni w tak niskiej cenie i tak dużej pojemności.
Link do recenzji produktu na wizażu: tutaj
Teraz ostatnia paletka cieni na którą skusiłam się z powodu jej estetycznego wyglądu.
FLORMAR, Color Palette Eye Shadow
Dane techniczne:
Kolor: 01
Waga: 11g
Data ważności: 24 miesiące od otwarcia
Paletka jest naprawdę solidnie wykonana. Można ją ze sobą zabrać (bez obaw że się otworzy),a zamiast aplikatora wsadzić jakiś pędzelek.
Swatche:
Cienie są dość dobrze napigmentowane jednak nie tak bardzo jak w poprzedniej czwórce.
Paletki można dostać w kilku wariantach kolorystycznych (z tego co pamiętam jedna zawiera różne kolory,a pozostałe,np. odcienie zieleni,szarości,itp.).
W paletce dostajemy 5 cienie, które mają lekko drobinkowe wykończenie jednak z całą stanowczością nie jest to perfidny brokat.
Cienie utrzymują się na powiece,aż do zmycia (do tej pory stosowałam tylko na bazie), nie rolują się i nie zbijają.
Ładnie się rozcierają i nie mogę im naprawdę nic zarzucić chociaż wolałabym,aby były tak napigmentowane jak moja czwórka w okrągłym opakowaniu.
Koszt takiej paletki to ok. 22 zł.
Link do recenzji produktu na wizażu: tu (mam nadzieję,że kiedyś będzie tam więcej recenzji).
Gdzie można dostać kosmetyki Flormar ?
Kosmetyków tej firmy szukajcie w osiedlowych drogeriach (ja tak znalazłam),albo w dużych centrach handlowych mogą znajdować się tzw. wysepki lub punkty Flormaru gdzie będziecie miały pełną ofertę firmy.
Link do strony producenta: tu
Link do sklepu internetowego, w którym dostępna jest część oferty firmy sklep slicznotka
I to by było na tyle. Za jakiś czas pojawi się kolejna recenzja produktów tej marki. Pozdrawiam ;)
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
niedziela, 21 sierpnia 2011
Zapomniane cienie...
Jakiś czas temu robiłam małe porządki i na dnie szuflady znalazłam cienie, o których istnieniu zapomniałam,a nie są wcale takie złe.
Zacznę może od moich ulubionych brązów ;)
Miss Sporty, Studio Colour Duo Eye Shadows
Cienie wg producenta zawierają minerały i olejek z aloesu.
Kolor: 208 Papillon
Data ważności: 30 miesięcy od otwarcia
Cienie zakupione z tego co pamiętam w PEPCO, a cena jest widoczna na zdjęciu.
Cienie mają delikatnie kremową konsystencję przez co dobrze się nakładają i ładnie rozcierają. Jednak trzeba uważać ponieważ przy aplikacji potrafią się delikatnie osypywać.
Pigmentacja jest całkiem ok,ale tylko po wcześniejszym zaaplikowaniu bazy - w innym wypadku cienie szybko znikają z powiek.
Wykończenie jest w 100% perłowe - cienie zawierają taki liczne błyszczące drobinki, jednak nie jest to perfidny, bazarowy brokat.
Niestety nałożone solo nie utrzymują się zbyt długo - dopiero z użyciem bazy wytrzymują na powiekach do 6h, nie rolują się i nie zbijają.
Swatche:
Ogólnie są to zwyczajne cienie, które skusiły mnie swoim ładnym czekoladowym i złotym kolorkiem,ale nie był to z pewnością przemyślany zakup. Drugi raz nie kupię tych cieni gdyż bez bazy na powiece cienie po prostu sobie nie radzą.
Linki do recenzji produktu na wizażu: tu
Kolejny odkopany cień to Essence Eyeshadow.
Dane techniczne:
Kolor: 41 ...spotted! mat effect
Waga: 2,5g
Data ważności: 24 miesiące od otwarcia
Cena: ok. 7 zł
Swatche:
Kolor określam jako taki naturalny kolor skóry z domieszką brzoskwini.
Cień jest matowy...
I jak to często z matami bywa słabo napigmentowany. Na testerze w sklepie wyglądał naprawdę dobrze,ale na powiekach jest blady.
Fakt,że nie osypuje się, ładnie rozciera,ale bez bazy kolor utrzymuje się krótko i jest słabo widoczny,a szkoda... bo w opakowaniu naprawdę ładnie wygląda.
Link do recenzji tych cieni na wizażu: tu
Ostatni w kolejce jest Inglot (Sprint SuperStar).
I cieszę się,że odkopałam go w tej mojej szufladzie.
Ogólnie nie jestem fanką różu,a ten cień po prostu dostałam w prezencie i pewnie dlatego powędrował on na dno szuflady.
Dane techniczne:
Kolor: 96
Data ważności: 18 miesięcy od otwarcia
Cena: ok 11 zł
Swatche:
Cień zawiera srebrne drobinki, które ładnie rozświetlają spojrzenie i nie są nachalne, jednak muszę przyznać,że w opakowaniu wydawały się mi strasznie duże i tandetne,ale efekt na oku jest naprawdę dobry.
Pigmentacja cienia jest świetna, dodatkowo dobrze się rozciera i mimo drobinek ma miłą, kremową konsystencję.
Cały czas stosuję go na bazę i utrzymuje się tyle ile noszę makijaż.
Cień sam w sobie jest naprawdę dobry,żałuję tylko,że nie jest to jakiś inny kolor. Gdyby nie był to róż używałabym go zdecydowanie częściej.
Link do recenzji na wizażu:tu
I to by było na tyle .... za jakiś czas na pewno znowu znajdę jakieś zapomniane kosmetyki ;)
Zacznę może od moich ulubionych brązów ;)
Miss Sporty, Studio Colour Duo Eye Shadows
Cienie wg producenta zawierają minerały i olejek z aloesu.
Kolor: 208 Papillon
Data ważności: 30 miesięcy od otwarcia
Cienie zakupione z tego co pamiętam w PEPCO, a cena jest widoczna na zdjęciu.
Cienie mają delikatnie kremową konsystencję przez co dobrze się nakładają i ładnie rozcierają. Jednak trzeba uważać ponieważ przy aplikacji potrafią się delikatnie osypywać.
Pigmentacja jest całkiem ok,ale tylko po wcześniejszym zaaplikowaniu bazy - w innym wypadku cienie szybko znikają z powiek.
Wykończenie jest w 100% perłowe - cienie zawierają taki liczne błyszczące drobinki, jednak nie jest to perfidny, bazarowy brokat.
Niestety nałożone solo nie utrzymują się zbyt długo - dopiero z użyciem bazy wytrzymują na powiekach do 6h, nie rolują się i nie zbijają.
Swatche:
Ogólnie są to zwyczajne cienie, które skusiły mnie swoim ładnym czekoladowym i złotym kolorkiem,ale nie był to z pewnością przemyślany zakup. Drugi raz nie kupię tych cieni gdyż bez bazy na powiece cienie po prostu sobie nie radzą.
Linki do recenzji produktu na wizażu: tu
Kolejny odkopany cień to Essence Eyeshadow.
Dane techniczne:
Kolor: 41 ...spotted! mat effect
Waga: 2,5g
Data ważności: 24 miesiące od otwarcia
Cena: ok. 7 zł
Swatche:
Kolor określam jako taki naturalny kolor skóry z domieszką brzoskwini.
Cień jest matowy...
I jak to często z matami bywa słabo napigmentowany. Na testerze w sklepie wyglądał naprawdę dobrze,ale na powiekach jest blady.
Fakt,że nie osypuje się, ładnie rozciera,ale bez bazy kolor utrzymuje się krótko i jest słabo widoczny,a szkoda... bo w opakowaniu naprawdę ładnie wygląda.
Link do recenzji tych cieni na wizażu: tu
Ostatni w kolejce jest Inglot (Sprint SuperStar).
I cieszę się,że odkopałam go w tej mojej szufladzie.
Ogólnie nie jestem fanką różu,a ten cień po prostu dostałam w prezencie i pewnie dlatego powędrował on na dno szuflady.
Dane techniczne:
Kolor: 96
Data ważności: 18 miesięcy od otwarcia
Cena: ok 11 zł
Swatche:
Cień zawiera srebrne drobinki, które ładnie rozświetlają spojrzenie i nie są nachalne, jednak muszę przyznać,że w opakowaniu wydawały się mi strasznie duże i tandetne,ale efekt na oku jest naprawdę dobry.
Pigmentacja cienia jest świetna, dodatkowo dobrze się rozciera i mimo drobinek ma miłą, kremową konsystencję.
Cały czas stosuję go na bazę i utrzymuje się tyle ile noszę makijaż.
Cień sam w sobie jest naprawdę dobry,żałuję tylko,że nie jest to jakiś inny kolor. Gdyby nie był to róż używałabym go zdecydowanie częściej.
Link do recenzji na wizażu:tu
I to by było na tyle .... za jakiś czas na pewno znowu znajdę jakieś zapomniane kosmetyki ;)
Cienie Pierre Rene... słów kilka
SINGLE EYESHADOW PIERRE RENE
Chodziłam, chodziłam i w końcu się na nie skusiłam chyba z racji tego,że pudełeczka są podobne do tych jakie kiedyś posiadał w swojej ofercie Inglot.
Zacznę od danych technicznych ;)
Pojemność: 1,5g
Data ważności: 12 lub 36 miesięcy od otwarcia (zależy od koloru)
Cena: 6,99 regularna,ale są promocje
Info od producenta:
Dostępne w gamie 100 kolorów o lekkiej, kaszmirowej konsystencji.Pozostawiają jednolite, jedwabiste i trwałe wykończenie makijażu. Cienie wzbogacone o wit. A i E oraz filtry przeciwsłoneczne.
A teraz przejdę do rzeczy na początek dwa kolory do makijażu neutralnego.
Jaśniejszy cień to cień matowy No 56 (seria matt) - data ważności 12 miesięcy od otwarcia.
Ciemniejszy to również seria matt No 63
Dla niedowiarków: ;)
Etykieta cieni.
Swatche cieni i słów kilka o tych kolorkach.
Cielisty No 56 - który jest po prostu niewidoczny chyba jako jedyny z wszystkich cieni, które posiadam jest twardy, tępy po prostu ciężki w aplikacji. Widać go minimalnie tylko wtedy gdy najpierw użyję bazy. W przypadku tego cienia nie wiem czy można mówić o utrzymywaniu się na powiece ponieważ naprawdę go nie widać. Ja kupiłam go z myślą o używaniu jako cienia transferowego,ale z powodu jego twardej struktury nie bardzo nadaje się do użytku.
Cień No 53 (matowy) jest ładnym odcieniem kakao. Pigmentacja nie jest rewelacyjna,ale powiedziałabym dobra. Cień ma bardzo pudrową konsystencję, jednak dobrze się nakłada. Jedyny problem może być z roztarciem tego cienia gdyż z racji takiej sucho-pudrowej konsystencji trzeba się troszkę namachać pędzelkiem. Na bazie cień utrzymuje się,aż do zmycia makijażu czyli ok. 10h w moim przypadku (staram się nie nosić makijażu dłużej).
Jeżeli chodzi o te dwa kolory to zdecydowanie lepiej je nakładać dołączonym aplikatorem, ponieważ pędzelki mogą być po prostu zbyt miękkie.
Następne w kolejności są dwa szare odcienie (wykończenie pearl).
Odcień na górze zdjęcia to No 11 (pearl)
Jaśniejszy odcień to No 13 (pearl)
No 11, który został trochę ucięty na zdjęciu ma datę ważności 36 miesięcy od otwarcia,a z kolei No 13 - 12 miesięcy od otwarcia. Właśnie teraz zauważyłam,że jaśniejsze kolory mają krótszy termin przydatności i nie mam pojęcia dlaczego,ale jeżeli ktoś wie to dobrze by było,żeby mnie dokształcił w tej kwestii ;)
Teraz swatche: ( w świetle dziennym)
Prawdziwą pigmentację tych kolorów oddaje zdjęcie z fleszem ponieważ roztarte na oku są o wiele jaśniejsze niż w opakowaniu co mnie trochę drażni.
Oba te cienie są jedwabiście miękkie w konsystencji i naprawdę dobrze się rozcierają jednak pigmentacja mimo,że na testach na dłoni zdaje się być naprawdę dobra na oku już nie jest tak ładnie gdyż cienie wychodzą o wiele jaśniejsze. Utrzymują się długo i właściwie oprócz średniej pigmentacji nie mogę zarzucić im nic. Nie zauważyłam też żeby się osypywały,ale nakładałam je zawsze na bazę więc może dlatego.
Teraz czas na dwa kolory, które urzekły mnie na sklepowym testerze.
Pierwszy o ślicznym zielonym kolorze (wykończenie matowe) No 71 matt.
Drugi to żółty,a właściwie cytrynowo-żółty cień No 35 (pearl).
Swatche:
Niby pigmentacja ok,ale ...
Jak zwykle zdjęcie z fleszem obnażyło prawdę:
Kolory tak ładne w pudełeczkach nałożone na powieki zupełnie tracą pigmentację i nadają lekką poświatę. zdecydowanie tymi kolorami byłam rozczarowana najbardziej.
Podsumowanie:
Opakowanie: Trzeba liczyć na szczęście - niektóre otwierają się bezproblemowo,a z innymi trzeba naprawdę się namęczyć.
Kolory matowe mają bardziej suchą i tępą konsystencję oraz są mniej napigmentowane.
Szczególnie maty lepiej nakłada się dołączonym aplikatorem - pędzle mogą okazać się zbyt miękkie.
Moim zdaniem nie są to najlepsze cienie i mimo dużego wyboru kolorów zastanowiłabym się czy tak naprawdę potrzebne są mi takie produkty do powiek w których każdy kolor jest inny. Jedne są lepsze, inne gorsze,ale żaden z tych cieni nie jest naprawdę dobry.
Można trafić na przyzwoite kolory,ale mamy taki wybór tego typu produktów,że warto rozejrzeć się za czymś innym w podobnej cenie.
Link do strony producenta: tutaj
Link do recenzji na wizażu: tu
A teraz niespodzianka !!!
PIERRE RENE SINGLE EYESHADOW METALLIC
Dane techniczne:
Waga: 1,5g
Data ważności: 36 miesięcy od otwarcia
Cena: 6,99 zł
Info od producenta:
Cienie z tej serii dostępne są w 45 kolorach, Umożliwiają jednolite, trwałe oraz precyzyjne wykonanie makijażu. Nadają metaliczny połysk i są wzbogacone o bazę pod cienie.
Kupiłam tylko jeden kolor ponieważ mimo wszystko w mojej szufladzie królują maty,ale do rzeczy.
Ja w swojej kolekcji posiadam kolor w oznaczeniu No 114 Egyptian sun.
Swatch:
Określiłabym ten kolor jako takie ciemne stare złoto z domieszką miedzi.
Pigmentacja tego cienia jest powalająca i idzie w parze z trwałością. Dodatkowo te cienie nie osypują się i nie wymagają stosowania bazy pod cienie.
Myślę,że jeszcze się skuszę i wypróbuję kilka kolorków z tej serii ponieważ uważam,że jest to hit firmy Pierre Rene.
Link do strony producenta: tu
Chodziłam, chodziłam i w końcu się na nie skusiłam chyba z racji tego,że pudełeczka są podobne do tych jakie kiedyś posiadał w swojej ofercie Inglot.
Zacznę od danych technicznych ;)
Pojemność: 1,5g
Data ważności: 12 lub 36 miesięcy od otwarcia (zależy od koloru)
Cena: 6,99 regularna,ale są promocje
Info od producenta:
Dostępne w gamie 100 kolorów o lekkiej, kaszmirowej konsystencji.Pozostawiają jednolite, jedwabiste i trwałe wykończenie makijażu. Cienie wzbogacone o wit. A i E oraz filtry przeciwsłoneczne.
A teraz przejdę do rzeczy na początek dwa kolory do makijażu neutralnego.
Jaśniejszy cień to cień matowy No 56 (seria matt) - data ważności 12 miesięcy od otwarcia.
Ciemniejszy to również seria matt No 63
Dla niedowiarków: ;)
Etykieta cieni.
Swatche cieni i słów kilka o tych kolorkach.
Cielisty No 56 - który jest po prostu niewidoczny chyba jako jedyny z wszystkich cieni, które posiadam jest twardy, tępy po prostu ciężki w aplikacji. Widać go minimalnie tylko wtedy gdy najpierw użyję bazy. W przypadku tego cienia nie wiem czy można mówić o utrzymywaniu się na powiece ponieważ naprawdę go nie widać. Ja kupiłam go z myślą o używaniu jako cienia transferowego,ale z powodu jego twardej struktury nie bardzo nadaje się do użytku.
Cień No 53 (matowy) jest ładnym odcieniem kakao. Pigmentacja nie jest rewelacyjna,ale powiedziałabym dobra. Cień ma bardzo pudrową konsystencję, jednak dobrze się nakłada. Jedyny problem może być z roztarciem tego cienia gdyż z racji takiej sucho-pudrowej konsystencji trzeba się troszkę namachać pędzelkiem. Na bazie cień utrzymuje się,aż do zmycia makijażu czyli ok. 10h w moim przypadku (staram się nie nosić makijażu dłużej).
Jeżeli chodzi o te dwa kolory to zdecydowanie lepiej je nakładać dołączonym aplikatorem, ponieważ pędzelki mogą być po prostu zbyt miękkie.
Następne w kolejności są dwa szare odcienie (wykończenie pearl).
Odcień na górze zdjęcia to No 11 (pearl)
Jaśniejszy odcień to No 13 (pearl)
No 11, który został trochę ucięty na zdjęciu ma datę ważności 36 miesięcy od otwarcia,a z kolei No 13 - 12 miesięcy od otwarcia. Właśnie teraz zauważyłam,że jaśniejsze kolory mają krótszy termin przydatności i nie mam pojęcia dlaczego,ale jeżeli ktoś wie to dobrze by było,żeby mnie dokształcił w tej kwestii ;)
Teraz swatche: ( w świetle dziennym)
Prawdziwą pigmentację tych kolorów oddaje zdjęcie z fleszem ponieważ roztarte na oku są o wiele jaśniejsze niż w opakowaniu co mnie trochę drażni.
Oba te cienie są jedwabiście miękkie w konsystencji i naprawdę dobrze się rozcierają jednak pigmentacja mimo,że na testach na dłoni zdaje się być naprawdę dobra na oku już nie jest tak ładnie gdyż cienie wychodzą o wiele jaśniejsze. Utrzymują się długo i właściwie oprócz średniej pigmentacji nie mogę zarzucić im nic. Nie zauważyłam też żeby się osypywały,ale nakładałam je zawsze na bazę więc może dlatego.
Teraz czas na dwa kolory, które urzekły mnie na sklepowym testerze.
Pierwszy o ślicznym zielonym kolorze (wykończenie matowe) No 71 matt.
Drugi to żółty,a właściwie cytrynowo-żółty cień No 35 (pearl).
Swatche:
Niby pigmentacja ok,ale ...
Jak zwykle zdjęcie z fleszem obnażyło prawdę:
Kolory tak ładne w pudełeczkach nałożone na powieki zupełnie tracą pigmentację i nadają lekką poświatę. zdecydowanie tymi kolorami byłam rozczarowana najbardziej.
Podsumowanie:
Opakowanie: Trzeba liczyć na szczęście - niektóre otwierają się bezproblemowo,a z innymi trzeba naprawdę się namęczyć.
Kolory matowe mają bardziej suchą i tępą konsystencję oraz są mniej napigmentowane.
Szczególnie maty lepiej nakłada się dołączonym aplikatorem - pędzle mogą okazać się zbyt miękkie.
Moim zdaniem nie są to najlepsze cienie i mimo dużego wyboru kolorów zastanowiłabym się czy tak naprawdę potrzebne są mi takie produkty do powiek w których każdy kolor jest inny. Jedne są lepsze, inne gorsze,ale żaden z tych cieni nie jest naprawdę dobry.
Można trafić na przyzwoite kolory,ale mamy taki wybór tego typu produktów,że warto rozejrzeć się za czymś innym w podobnej cenie.
Link do strony producenta: tutaj
Link do recenzji na wizażu: tu
A teraz niespodzianka !!!
PIERRE RENE SINGLE EYESHADOW METALLIC
Dane techniczne:
Waga: 1,5g
Data ważności: 36 miesięcy od otwarcia
Cena: 6,99 zł
Info od producenta:
Cienie z tej serii dostępne są w 45 kolorach, Umożliwiają jednolite, trwałe oraz precyzyjne wykonanie makijażu. Nadają metaliczny połysk i są wzbogacone o bazę pod cienie.
Kupiłam tylko jeden kolor ponieważ mimo wszystko w mojej szufladzie królują maty,ale do rzeczy.
Ja w swojej kolekcji posiadam kolor w oznaczeniu No 114 Egyptian sun.
Swatch:
Określiłabym ten kolor jako takie ciemne stare złoto z domieszką miedzi.
Pigmentacja tego cienia jest powalająca i idzie w parze z trwałością. Dodatkowo te cienie nie osypują się i nie wymagają stosowania bazy pod cienie.
Myślę,że jeszcze się skuszę i wypróbuję kilka kolorków z tej serii ponieważ uważam,że jest to hit firmy Pierre Rene.
Link do strony producenta: tu
GOSH - baza pod cienie do powiek
GOSH Eye Shadow Primer Waterproof - wodoodporna baza pod cienie.
Kupiłam ją rok temu i jak to często ze mna bywa przez przypadek. Szukałam bazy pod cienie i akurat ta wpadła mi w ręce.
Dane techniczne;) :
Pojemność: 2,5g
Ważność: 24 miesiące od otwarcia
Cena: ja zapłaciłam ok. 29 zł
Baza jest bezzapachowa.
Nie uczula i nie podrażnia,a mam wrażliwe okolice oczu.
Produkt jest w sztyfcie, a przez to jest naprawdę wydajny.(ja po roku mam więcej niż połowę produktu,a stosuję bazę naprawdę bardzo często).
Kolor biały z taką lekko różowawo-fioletową poświatą.
Baza jest kremowa i równo się rozprowadza. Tak jak w przypadku większości tego typu produktów trzeba uważać,żeby nie nałożyć zbyt dużo ponieważ wtedy cienie pozbijają się nam razem z bazą.
Moim sposobem na równomierne nałożenie bazy jest aplikacja najpierw na palec,a dopiero później na powiekę wtedy rozprowadza się naprawdę idealnie.
I jeszcze jedna ważna kwestia baza ma rozświetlające drobinki i przez to może być stosowana jako rozświetlacz w okolicy oczu. I tutaj pojawia się kolejna kwestia ponieważ jeżeli nałożymy na bazę cienie matowe to niestety baza sprawia,że stają się one delikatnie satynowe więc dla miłośniczek matu może to być poważny minus. (Przyznam,że gdyby nie to baza byłaby dla mnie idealna).
Co do utrzymywania się cieni i podbicia koloru - produkt naprawdę daje radę. Cienie trzymają się swobodnie 10,a nawet w moim przypadku 12h. (mowa tutaj o zwyklakach z drogerii).
Ogólnie jest to naprawdę bardzo dobry produkt,a cena w stosunku do jakości i wydajności jest do przyjęcia i na kieszeń osoby zarabiającej najniższą krajową ;p jak ja.
Teraz kilka zdjęć.
A teraz przykład jak baza może podbić kolory słabo napigmentowanych cienie (w tym przypadku paletki Avon - w kolorze Mocha Latte).
Na górze zdjęcie nie widać różnicy między kolorami,ale już na bazie można zobaczyć cokolwiek.
Właśnie dlatego lubię tą bazę ponieważ nawet jeżeli zdarzy mi się kupić cień, który ma słaby pigment mogę coś z niego wykrzesać ;)
Jest to moja ulubiona baza jak na razie,ale poszukam jeszcze coś na co będę mogła kłaść moje ulubione maty i oczywiście za rozsądną cenę ;)
Pozdrawiam.
Kupiłam ją rok temu i jak to często ze mna bywa przez przypadek. Szukałam bazy pod cienie i akurat ta wpadła mi w ręce.
Dane techniczne;) :
Pojemność: 2,5g
Ważność: 24 miesiące od otwarcia
Cena: ja zapłaciłam ok. 29 zł
Baza jest bezzapachowa.
Nie uczula i nie podrażnia,a mam wrażliwe okolice oczu.
Produkt jest w sztyfcie, a przez to jest naprawdę wydajny.(ja po roku mam więcej niż połowę produktu,a stosuję bazę naprawdę bardzo często).
Kolor biały z taką lekko różowawo-fioletową poświatą.
Baza jest kremowa i równo się rozprowadza. Tak jak w przypadku większości tego typu produktów trzeba uważać,żeby nie nałożyć zbyt dużo ponieważ wtedy cienie pozbijają się nam razem z bazą.
Moim sposobem na równomierne nałożenie bazy jest aplikacja najpierw na palec,a dopiero później na powiekę wtedy rozprowadza się naprawdę idealnie.
I jeszcze jedna ważna kwestia baza ma rozświetlające drobinki i przez to może być stosowana jako rozświetlacz w okolicy oczu. I tutaj pojawia się kolejna kwestia ponieważ jeżeli nałożymy na bazę cienie matowe to niestety baza sprawia,że stają się one delikatnie satynowe więc dla miłośniczek matu może to być poważny minus. (Przyznam,że gdyby nie to baza byłaby dla mnie idealna).
Co do utrzymywania się cieni i podbicia koloru - produkt naprawdę daje radę. Cienie trzymają się swobodnie 10,a nawet w moim przypadku 12h. (mowa tutaj o zwyklakach z drogerii).
Ogólnie jest to naprawdę bardzo dobry produkt,a cena w stosunku do jakości i wydajności jest do przyjęcia i na kieszeń osoby zarabiającej najniższą krajową ;p jak ja.
Teraz kilka zdjęć.
A teraz przykład jak baza może podbić kolory słabo napigmentowanych cienie (w tym przypadku paletki Avon - w kolorze Mocha Latte).
Na górze zdjęcie nie widać różnicy między kolorami,ale już na bazie można zobaczyć cokolwiek.
Właśnie dlatego lubię tą bazę ponieważ nawet jeżeli zdarzy mi się kupić cień, który ma słaby pigment mogę coś z niego wykrzesać ;)
Jest to moja ulubiona baza jak na razie,ale poszukam jeszcze coś na co będę mogła kłaść moje ulubione maty i oczywiście za rozsądną cenę ;)
Pozdrawiam.
Korektory od Vipery ...
Jakiś czas temu kupiłam kilka korektorów Vipery - ponieważ cały czas szukam czegoś co zakryje moje dość duże sińce pod oczami i popękane naczynka.
W moje ręce wpadły dwa korektory kremowe i jeden w sztyfcie,ale zacznę od początku.
KOREKTOR NA OKOLICE OCZU nr4
Link do produktu na stronie producenta:tutaj
Cena: 8-9 zł
Obietnice producenta:
Korektor nawilża i uelastycznia skórę, a dzięki kulistym cząsteczkom emulsji zapewnia efekt optycznej redukcji zmarszczek. Zawiera wit. E i wit. C oraz zapobiega utlenianiu się i wczesnemu starzeniu się skóry.
Moja opinia
Jako pierwszy do użycia poszedł korektor kremowy na okolice oczu (nr 4).
Opakowanie: Buteleczka z aplikatorem z gąbeczką (podobne mamy w błyszczykach), niestety nakrętka po jakimś czasie zwyczajnie się ukręciła i został tylko biały "pypeć" do odkręcania.
Sama gąbeczka miękka i przyjemna w kontakcie ze skórą.
Kolor: różowo - beżowy
Konsystencja: określiłabym jako pudrowa baza silikonowa (po prostu przypomina mi konsystencją bazę,ale jest bardziej pudrowy.
Krycie: zerowe (przez chwilę utrzymuje się lekko różowo - beżowy kolor,ale szybko znika)
Moja ogólna opinia: Nie spotkałam jeszcze tak słabego produktu. Po pierwsze korektor mocno podkreśla niedoskonałości skóry po oczami. Po drugie nie kryje w jakimkolwiek stopniu. Zapach podobny do starej szminki (mogłabym go wybaczyć, gdyby korektor spełniał swoją funkcję,ale niestety. Zero krycia i zero trwałości - miałam wrażenie,że korektor znika w ciągu godziny od aplikacji.
Obietnice producenta są w tym przypadku bardzo dalekie od efektów jakie daje to coś.
KOREKTOR DO CERY NACZYNKOWEJ (nr 3)
Link do produktu na stronie producenta: tutaj
Cena: 8-9 zł
Moja opinia
Opakowanie: W tym wypadku opakowanie jest w całości nic mi się nie odkleiło.
Kolor: jasno-zielony
Konsystencja: Kremowa - nie jest tak suchy jak korektor pod oczy.
Krycie: zerowe
Zapach: neutralny, kremowy
Moja ogólna opinia: Korektor ma przyjemną konsystencję jednak wchodzi we wszelkie zakamarki skóry,a przez to dość mocno podkreśla niedoskonałości i rozszerzone pory. Jeżeli chodzi o maskowanie naczynek tu sprawa również nie wygląda najlepiej ponieważ kolor nie utrzymuje się na skórze dłużej niż 15 minut więc nie ma mowy o jakimkolwiek maskowaniu popękanych naczynek.
link do recenzji tych korektorów na wizażu tutaj
KOREKTOR W SZTYFCIE (korektor cery - nr 2)
Korektor dostępny w kolorach:
01-jasny
02-naturalny
03-pastelowy
04-słoneczny
Cena: ok. 7-8 zł
Według producenta - ukrywa drobne niedoskonałości cery.
Link do produktu na stronie producenta: tutaj
Moja opinia
Zapach: mało intensywny,ale kojarzy mi się ze starymi kosmetykami.
Konsystencja: kremowa
Kolor: beżowy
Moja ogólna opinia: Przy tym korektorze czekało mnie nie lada zdziwienie gdyż z reguły jestem sceptycznie nastawiona do tego typu produktów w sztyfcie. Konsystencja bardzo przyjemna, kremowa - mam wrażenie,że delikatnie nawilżał skórę więc byłaby to dobra opcja dla osób z suchą skórą. Ładnie wtapia się w skórę i mimo dość ciemnego koloru ładnie się dopasowuje,ale nie do końca wiem czy można ten produkt nazwać korektorem ponieważ produkt ładnie wyrównuje koloryt cery,ale czy ukrywa drobne niedoskonałości ... nie wiem co miały by oznaczać drobne niedoskonałości.
W tym wypadku pewnie lepiej by sprawdził się krem tonujący jeżeli chciałabym wyrównać koloryt cery.
Naprawdę ciężko jest mi ocenić ten produkt ponieważ z jednej strony ujednolica kolor cery,ale jeżeli ktoś ma ładną cerę to raczej ten produkt byłby bez sensowny,a na większość zmian na skórze będzie miał zbyt słabe krycie według mnie.
Ogólnie mówiąc korektory nie uczulają i nie podrażniają mojej wrażliwej cery,ale jak dla mnie nie spełniają swojej podstawowej funkcji i niestety jeszcze dziś po zrobieniu tej recenzji wylądują w koszu.
Nie polecam tych produktów i jestem rozczarowana ponieważ marka Vipera ma w swojej ofercie dobre produkty.
W moje ręce wpadły dwa korektory kremowe i jeden w sztyfcie,ale zacznę od początku.
KOREKTOR NA OKOLICE OCZU nr4
Link do produktu na stronie producenta:tutaj
Cena: 8-9 zł
Obietnice producenta:
Korektor nawilża i uelastycznia skórę, a dzięki kulistym cząsteczkom emulsji zapewnia efekt optycznej redukcji zmarszczek. Zawiera wit. E i wit. C oraz zapobiega utlenianiu się i wczesnemu starzeniu się skóry.
Moja opinia
Jako pierwszy do użycia poszedł korektor kremowy na okolice oczu (nr 4).
Opakowanie: Buteleczka z aplikatorem z gąbeczką (podobne mamy w błyszczykach), niestety nakrętka po jakimś czasie zwyczajnie się ukręciła i został tylko biały "pypeć" do odkręcania.
Sama gąbeczka miękka i przyjemna w kontakcie ze skórą.
Kolor: różowo - beżowy
Konsystencja: określiłabym jako pudrowa baza silikonowa (po prostu przypomina mi konsystencją bazę,ale jest bardziej pudrowy.
Krycie: zerowe (przez chwilę utrzymuje się lekko różowo - beżowy kolor,ale szybko znika)
Moja ogólna opinia: Nie spotkałam jeszcze tak słabego produktu. Po pierwsze korektor mocno podkreśla niedoskonałości skóry po oczami. Po drugie nie kryje w jakimkolwiek stopniu. Zapach podobny do starej szminki (mogłabym go wybaczyć, gdyby korektor spełniał swoją funkcję,ale niestety. Zero krycia i zero trwałości - miałam wrażenie,że korektor znika w ciągu godziny od aplikacji.
Obietnice producenta są w tym przypadku bardzo dalekie od efektów jakie daje to coś.
KOREKTOR DO CERY NACZYNKOWEJ (nr 3)
Link do produktu na stronie producenta: tutaj
Cena: 8-9 zł
Moja opinia
Opakowanie: W tym wypadku opakowanie jest w całości nic mi się nie odkleiło.
Kolor: jasno-zielony
Konsystencja: Kremowa - nie jest tak suchy jak korektor pod oczy.
Krycie: zerowe
Zapach: neutralny, kremowy
Moja ogólna opinia: Korektor ma przyjemną konsystencję jednak wchodzi we wszelkie zakamarki skóry,a przez to dość mocno podkreśla niedoskonałości i rozszerzone pory. Jeżeli chodzi o maskowanie naczynek tu sprawa również nie wygląda najlepiej ponieważ kolor nie utrzymuje się na skórze dłużej niż 15 minut więc nie ma mowy o jakimkolwiek maskowaniu popękanych naczynek.
link do recenzji tych korektorów na wizażu tutaj
KOREKTOR W SZTYFCIE (korektor cery - nr 2)
Korektor dostępny w kolorach:
01-jasny
02-naturalny
03-pastelowy
04-słoneczny
Cena: ok. 7-8 zł
Według producenta - ukrywa drobne niedoskonałości cery.
Link do produktu na stronie producenta: tutaj
Moja opinia
Zapach: mało intensywny,ale kojarzy mi się ze starymi kosmetykami.
Konsystencja: kremowa
Kolor: beżowy
Moja ogólna opinia: Przy tym korektorze czekało mnie nie lada zdziwienie gdyż z reguły jestem sceptycznie nastawiona do tego typu produktów w sztyfcie. Konsystencja bardzo przyjemna, kremowa - mam wrażenie,że delikatnie nawilżał skórę więc byłaby to dobra opcja dla osób z suchą skórą. Ładnie wtapia się w skórę i mimo dość ciemnego koloru ładnie się dopasowuje,ale nie do końca wiem czy można ten produkt nazwać korektorem ponieważ produkt ładnie wyrównuje koloryt cery,ale czy ukrywa drobne niedoskonałości ... nie wiem co miały by oznaczać drobne niedoskonałości.
W tym wypadku pewnie lepiej by sprawdził się krem tonujący jeżeli chciałabym wyrównać koloryt cery.
Naprawdę ciężko jest mi ocenić ten produkt ponieważ z jednej strony ujednolica kolor cery,ale jeżeli ktoś ma ładną cerę to raczej ten produkt byłby bez sensowny,a na większość zmian na skórze będzie miał zbyt słabe krycie według mnie.
Ogólnie mówiąc korektory nie uczulają i nie podrażniają mojej wrażliwej cery,ale jak dla mnie nie spełniają swojej podstawowej funkcji i niestety jeszcze dziś po zrobieniu tej recenzji wylądują w koszu.
Nie polecam tych produktów i jestem rozczarowana ponieważ marka Vipera ma w swojej ofercie dobre produkty.
poniedziałek, 1 sierpnia 2011
Biochemia Urody, ciąg dlaszy ....
Nie wiem jak mogłam zapomnieć o tych dwóch produktach, które mimo kilku minusów uwielbiam ;)
A chodzi mi tutaj o peeling enzymatyczny z bromelainą (11,80 zł)
Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest peeling enzymatyczny spieszę z wyjaśnieniem.
Jest to produkt,który działa na powierzchni naszej skóry "zjadając" martwe komórki naskórka. Tego rodzaju peelingi polecane są dla osób ze skórą wrażliwą, naczynkową, trądzikową. Oczywiście każdy kto lubi takie peelingi może je stosować,ale jest to dobra alternatywa dla osób z cerą, która uniemożliwia stosowanie innych peelingów.
Peeling z BU drażnił mnie na początku tym,że przesypywałam go do małej miseczki i dolewałam wody po czym nakładałam na twarz i przez to było to dla mnie dość uciążliwe. Teraz po prostu zwilżam dłonie i sypię sobie trochę produktu na dłoń i rozprowadzam na wilgotnej twarzy.
Na początku mamy wrażenie,że peeling szczypie i jest to efekt jak najbardziej pożądany ponieważ wiemy,że peeling działa i właśnie "zjada" nasze martw komórki naskórka :)
Cały czas kiedy trzymam peeling na twarzy staram się, aby nie zasechł mi na twarzy ponieważ jest wtedy ona tak nieprzyjemnie ściągnięta - w tym celu pomagam sobie hydrolatem rumiankowym (może to być jakikolwiek hydrolat lub woda termalna).
Po ok 8 min. zmywam peeling z twarzy i moja skóra wygląda naprawdę ładnie. Do tej pory żaden peelin nie działał tak dobrze na moją skórę.(Efekt naprawdę promiennej cery).
Często bezpośrednio po zastosowaniu moja cera jest delikatnie czerwona,ale zaczerwienienie szybko schodzi z twarzy więc przynajmniej w moim przypadku jest to efekt naprawdę chwilowy.
Warto pamiętać,żeby dokładnie zakręcać opakowanie - to zapobiegnie dostaniu się wilgoci do produktu i przedłuży jego trwałość.
Link do Peeling enzymatyczny na stronie BU
Drugim produktem jest Maseczka wulkaniczna.
Jest to produkt do którego troszkę się przekonywałam.
Pierwszym minusem (tak jak w przypadku peelingu) był sposób aplikacji, czyli odmierzanie proszku, dodawanie wody w oddzielnym naczynku,ale po jakimś czasie po prostu się do tego przyzwyczaiłam.
Drugim minusem było moje pierwsze użycie, które skończyło się podrażnieniem. Moja skóra po zastosowaniu była mocno zaczerwieniona i taka gorąca.
Jednak kolejne podejścia do maseczki nie wywoływały takich reakcji na mojej skórze.
Maseczka wulkaniczna miała oczyszczać skórę i polecana była szczególnie dla cer zanieczyszczonych, trądzikowych, tłustych.
Ma taki ziołowy, pokrzywowy zapach. Nie wiem jak trafniej go nazwać.
Według mnie dobrze oczyszcza skórę,ale nie zwęża porów. Jednak cera po zastosowaniu wygląda naprawdę ładnie i lubię tą maskę. Czasem dodaję trochę olejku tamanu,żeby maska nie wysuszyła za mocno skóry.
Do zmywania najlepsza jest jakaś gąbeczka ponieważ inaczej będziecie musiały troszkę się pomęczyć ze zmyciem (szczególnie wtedy gdy pozwolicie na to,żeby maseczka wyschła na twarzy).
Obecnie nie ma tej maski na stronie BU nie wiem dlaczego,ale zostawiam Wam link do innych dostępnych masek na tej stronie tutaj
Jeszcze jedna ważna rzecz, o której bym zapomniała przy nakładaniu wyczuwalne są lekkie drobinki dla mnie kojarzą się one z bardzo delikatnymi, drobnoziarnistymi peelingami dlatego przy zmywaniu czy rozprowadzaniu produktu trzeba uważać,aby nie podrażnić sobie skóry zbyt mocnym tarciem.
Maseczkę i peeling w dobrze zakręconych opakowaniach trzymam w lodówce i jak dotąd nic złego się z nimi nie dzieje.
A jakie Wy macie doświadczenia z maskami z BU,a może mogłybyście polecić mi jakieś ciekawe maski.
Pozdrawiam i do następnego razu ;)
A chodzi mi tutaj o peeling enzymatyczny z bromelainą (11,80 zł)
Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest peeling enzymatyczny spieszę z wyjaśnieniem.
Jest to produkt,który działa na powierzchni naszej skóry "zjadając" martwe komórki naskórka. Tego rodzaju peelingi polecane są dla osób ze skórą wrażliwą, naczynkową, trądzikową. Oczywiście każdy kto lubi takie peelingi może je stosować,ale jest to dobra alternatywa dla osób z cerą, która uniemożliwia stosowanie innych peelingów.
Peeling z BU drażnił mnie na początku tym,że przesypywałam go do małej miseczki i dolewałam wody po czym nakładałam na twarz i przez to było to dla mnie dość uciążliwe. Teraz po prostu zwilżam dłonie i sypię sobie trochę produktu na dłoń i rozprowadzam na wilgotnej twarzy.
Na początku mamy wrażenie,że peeling szczypie i jest to efekt jak najbardziej pożądany ponieważ wiemy,że peeling działa i właśnie "zjada" nasze martw komórki naskórka :)
Cały czas kiedy trzymam peeling na twarzy staram się, aby nie zasechł mi na twarzy ponieważ jest wtedy ona tak nieprzyjemnie ściągnięta - w tym celu pomagam sobie hydrolatem rumiankowym (może to być jakikolwiek hydrolat lub woda termalna).
Po ok 8 min. zmywam peeling z twarzy i moja skóra wygląda naprawdę ładnie. Do tej pory żaden peelin nie działał tak dobrze na moją skórę.(Efekt naprawdę promiennej cery).
Często bezpośrednio po zastosowaniu moja cera jest delikatnie czerwona,ale zaczerwienienie szybko schodzi z twarzy więc przynajmniej w moim przypadku jest to efekt naprawdę chwilowy.
Warto pamiętać,żeby dokładnie zakręcać opakowanie - to zapobiegnie dostaniu się wilgoci do produktu i przedłuży jego trwałość.
Link do Peeling enzymatyczny na stronie BU
Drugim produktem jest Maseczka wulkaniczna.
Jest to produkt do którego troszkę się przekonywałam.
Pierwszym minusem (tak jak w przypadku peelingu) był sposób aplikacji, czyli odmierzanie proszku, dodawanie wody w oddzielnym naczynku,ale po jakimś czasie po prostu się do tego przyzwyczaiłam.
Drugim minusem było moje pierwsze użycie, które skończyło się podrażnieniem. Moja skóra po zastosowaniu była mocno zaczerwieniona i taka gorąca.
Jednak kolejne podejścia do maseczki nie wywoływały takich reakcji na mojej skórze.
Maseczka wulkaniczna miała oczyszczać skórę i polecana była szczególnie dla cer zanieczyszczonych, trądzikowych, tłustych.
Ma taki ziołowy, pokrzywowy zapach. Nie wiem jak trafniej go nazwać.
Według mnie dobrze oczyszcza skórę,ale nie zwęża porów. Jednak cera po zastosowaniu wygląda naprawdę ładnie i lubię tą maskę. Czasem dodaję trochę olejku tamanu,żeby maska nie wysuszyła za mocno skóry.
Do zmywania najlepsza jest jakaś gąbeczka ponieważ inaczej będziecie musiały troszkę się pomęczyć ze zmyciem (szczególnie wtedy gdy pozwolicie na to,żeby maseczka wyschła na twarzy).
Obecnie nie ma tej maski na stronie BU nie wiem dlaczego,ale zostawiam Wam link do innych dostępnych masek na tej stronie tutaj
Jeszcze jedna ważna rzecz, o której bym zapomniała przy nakładaniu wyczuwalne są lekkie drobinki dla mnie kojarzą się one z bardzo delikatnymi, drobnoziarnistymi peelingami dlatego przy zmywaniu czy rozprowadzaniu produktu trzeba uważać,aby nie podrażnić sobie skóry zbyt mocnym tarciem.
Maseczkę i peeling w dobrze zakręconych opakowaniach trzymam w lodówce i jak dotąd nic złego się z nimi nie dzieje.
A jakie Wy macie doświadczenia z maskami z BU,a może mogłybyście polecić mi jakieś ciekawe maski.
Pozdrawiam i do następnego razu ;)
Etykiety:
Biochemia urody,
pielęgnacja,
recenzje
Eko, czyli linia kosmetyków AA Eco.
Jakiś czas temu wzięłam udział w konkursie i wygrałam kosmetyki z tej linii.
W miarę jak będę używała produkty - pojawią się recenzje.(Mam sporo produktów i chciałabym najpierw zużyć te już otwarte - wiecie, uskuteczniam projekt DENKO).
Oto co trafiło w moje rączki ;)
A więc recenzji tych produktów możecie spodziewać się za jakiś czas.
Kilka ogólnych słów o linni AA Eco.
Produkty z tej linii nie zawierają:
- olejków eterycznych,
- parabenów,
- alkoholu,
- glikolu propylenowego,
- olejów mineralnych i pochodnych ropy naftowej,
- barwników syntetycznych,
- syntetycznej kompozycji zapachowej,
- silikonów,
- ftalanów,
- karminu,
- glutenu,
- etyloaminy,
- substancji z upraw modyfikowanych genetycznie
Producent obiecuje,że wszystkie opakowania mogą być poddane recyklingowi, a tuby, słoiki i butelki są wykonane z surowców wtórnych.
Kartoniki zostały wykonane z papieru ekologicznego.
Produktem, którego zaczęłam używać w dzień otrzymania paczki był krem ;) a więc do dzieła.
AA Eco, Krem odżywczy (śliwka) do skóry suchej wymagającej regeneracji.
cena: ok. 40 pln/50 ml
Obietnice producenta:
Krem przeznaczony jest dla osób ze skórą wrażliwą i skłonną do alergii z oznakami zmęczenia i wymagającej regeneracji.
Krem zawiera olej organiczny ze śliwki, która jest bogatym źródłem kwasu linolowego, stymuluje odbudowę skóry, przywraca jędrność i elastyczność.
Organiczny olej z marchwi usuwa widoczne oznaki zmęczenia i przywraca zdrowy naturalny wygląd skóry.
Masło shea odżywia, regeneruje i długotrwale nawilża.
Ogólne info:
Krem musimy zużyć w ciągu 6 miesięcy.
Moja opinia:
Krem na pierwszy rzut oka wydawał się dla mnie idealny ponieważ mam właśnie wrażliwą skórę,przesuszoną preparatami na trądzik i w dodatku moja cera wygląda na zmęczoną więc naprawdę ucieszył mnie ten produkt.
Plusy: (przy regularnym stosowaniu)
+dobrze nawilża
+skóra staje się gładka, elastyczna
+skóra jest promienna
+bezzapachowy
+nie podrażnia (nawet okolic oczu)
+wydajny (dość gęsta konsystencja)
+szybko się wchłania (jak na krem odżywczy/nawilżający)
+prosty skład (jak na produkt drogeryjny)
+nie zapycha (mam cerę raczej mieszaną w kierunku tłustej)
Minusy:
- pozostawia lekki film (dla niektórych może to być minus, mi osobiście to nie przeszkadza)
-skóra się po nim świeci (stosuję na noc więc nie przeszkadza mi to specjalnie)
-niehigieniczne opakowanie, które w przypadku wybierania kremu palcami może skrócić czas przydatności produktu,
Ogólnie jestem bardzo zaskoczona na plus.
Krem stosuję głownie na noc ponieważ jest tak odżywczy i nawilżający,że w przypadku mojej tłustej cery nie nadaje się na dzień ponieważ się po nim dość mocno świecę.
Zużyłam połowę słoiczka, a widzę poprawę mojego stanu skóry.
Tak jak obiecuje producent skóra rzeczywiście jest dobrze nawilżona i nie wygląda już na taką zmęczoną jak wcześniej, ale zaznaczam,że chodzi mi tutaj tylko o to,że cera jest bardziej promienna.
Krem ma dość gęstą konsystencję jednak na twarzy szybko się wchłania. Trzeba pamiętać o tym,żeby nie dać go zbyt dużo ponieważ zostawia delikatny film na skórze.
Dodatkowa uwaga: Nie wiem czy dzieje się tak tylko w moim przypadku,ale na początku przy wklepywaniu kremu w skórę mam wrażenie,że zostawia on taką delikatną białą powłokę,która po chwili się wchłania.
Jest bezzapachowy więc nie będzie drażnił.
Ja dodatkowo stosuję go na okolice oczu i tu sprawdza się równie dobrze.
Ogólnie krem jak dla mnie się sprawdza i naprawdę go polubiłam myślę,że jak tylko ten słoiczek mi się skończy to kupię go ponownie.
Dla dociekliwych zrobiłam zdjęcie składu.
Recenzja produktu na wizażu tutaj
Słów kilka o opakowaniu kremu:
Słoiczek z kremem zapakowany jest w kartonowe pudełko, które jest dość duże w porównaniu do słoiczka (mimo,że z papier jest ekologiczny).
Sam słoiczek jest szklany i masywny z plastikową pokrywką.
W miarę jak będę używała produkty - pojawią się recenzje.(Mam sporo produktów i chciałabym najpierw zużyć te już otwarte - wiecie, uskuteczniam projekt DENKO).
Oto co trafiło w moje rączki ;)
A więc recenzji tych produktów możecie spodziewać się za jakiś czas.
Kilka ogólnych słów o linni AA Eco.
Produkty z tej linii nie zawierają:
- olejków eterycznych,
- parabenów,
- alkoholu,
- glikolu propylenowego,
- olejów mineralnych i pochodnych ropy naftowej,
- barwników syntetycznych,
- syntetycznej kompozycji zapachowej,
- silikonów,
- ftalanów,
- karminu,
- glutenu,
- etyloaminy,
- substancji z upraw modyfikowanych genetycznie
Producent obiecuje,że wszystkie opakowania mogą być poddane recyklingowi, a tuby, słoiki i butelki są wykonane z surowców wtórnych.
Kartoniki zostały wykonane z papieru ekologicznego.
Produktem, którego zaczęłam używać w dzień otrzymania paczki był krem ;) a więc do dzieła.
AA Eco, Krem odżywczy (śliwka) do skóry suchej wymagającej regeneracji.
cena: ok. 40 pln/50 ml
Obietnice producenta:
Krem przeznaczony jest dla osób ze skórą wrażliwą i skłonną do alergii z oznakami zmęczenia i wymagającej regeneracji.
Krem zawiera olej organiczny ze śliwki, która jest bogatym źródłem kwasu linolowego, stymuluje odbudowę skóry, przywraca jędrność i elastyczność.
Organiczny olej z marchwi usuwa widoczne oznaki zmęczenia i przywraca zdrowy naturalny wygląd skóry.
Masło shea odżywia, regeneruje i długotrwale nawilża.
Ogólne info:
Krem musimy zużyć w ciągu 6 miesięcy.
Moja opinia:
Krem na pierwszy rzut oka wydawał się dla mnie idealny ponieważ mam właśnie wrażliwą skórę,przesuszoną preparatami na trądzik i w dodatku moja cera wygląda na zmęczoną więc naprawdę ucieszył mnie ten produkt.
Plusy: (przy regularnym stosowaniu)
+dobrze nawilża
+skóra staje się gładka, elastyczna
+skóra jest promienna
+bezzapachowy
+nie podrażnia (nawet okolic oczu)
+wydajny (dość gęsta konsystencja)
+szybko się wchłania (jak na krem odżywczy/nawilżający)
+prosty skład (jak na produkt drogeryjny)
+nie zapycha (mam cerę raczej mieszaną w kierunku tłustej)
Minusy:
- pozostawia lekki film (dla niektórych może to być minus, mi osobiście to nie przeszkadza)
-skóra się po nim świeci (stosuję na noc więc nie przeszkadza mi to specjalnie)
-niehigieniczne opakowanie, które w przypadku wybierania kremu palcami może skrócić czas przydatności produktu,
Ogólnie jestem bardzo zaskoczona na plus.
Krem stosuję głownie na noc ponieważ jest tak odżywczy i nawilżający,że w przypadku mojej tłustej cery nie nadaje się na dzień ponieważ się po nim dość mocno świecę.
Zużyłam połowę słoiczka, a widzę poprawę mojego stanu skóry.
Tak jak obiecuje producent skóra rzeczywiście jest dobrze nawilżona i nie wygląda już na taką zmęczoną jak wcześniej, ale zaznaczam,że chodzi mi tutaj tylko o to,że cera jest bardziej promienna.
Krem ma dość gęstą konsystencję jednak na twarzy szybko się wchłania. Trzeba pamiętać o tym,żeby nie dać go zbyt dużo ponieważ zostawia delikatny film na skórze.
Dodatkowa uwaga: Nie wiem czy dzieje się tak tylko w moim przypadku,ale na początku przy wklepywaniu kremu w skórę mam wrażenie,że zostawia on taką delikatną białą powłokę,która po chwili się wchłania.
Jest bezzapachowy więc nie będzie drażnił.
Ja dodatkowo stosuję go na okolice oczu i tu sprawdza się równie dobrze.
Ogólnie krem jak dla mnie się sprawdza i naprawdę go polubiłam myślę,że jak tylko ten słoiczek mi się skończy to kupię go ponownie.
Dla dociekliwych zrobiłam zdjęcie składu.
Recenzja produktu na wizażu tutaj
Słów kilka o opakowaniu kremu:
Słoiczek z kremem zapakowany jest w kartonowe pudełko, które jest dość duże w porównaniu do słoiczka (mimo,że z papier jest ekologiczny).
Sam słoiczek jest szklany i masywny z plastikową pokrywką.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Popularne posty
-
Post zainspirowany życiem.... Na samym początku wyjaśniam, że nie chodzi tu o obrazę kogokolwiek i tyle. Wyobraźmy sobie sytuację - idzi...
-
WAŻNE : W I trymestrze ciąży (pierwsze 3 miesiące) wskazane jest powstrzymanie się od stosowania olejków eterycznych. Stężenie olej...
-
Art scenic professional make-up, czyli korektor 2w1 kryjąco - rozświetlający. Na półce w drogerii zobaczyłam takie pudełeczko i tak sobie ...