piątek, 30 marca 2012

trochę prywaty... czyli nasz brytyjczyk ;)



Kiedyś … już nawet nie pamiętam tak dawno temu to było nie lubiłam kotów…
Dzisiaj nie wyobrażam sobie, żeby w naszym domu zabrakło Tytusa… kota brytyjskiego (krótkowłosego), którego pokochałam ;) od pierwszego ujrzenia.
Trafił do nas z bardzo daleka bo drugiego końca Polski, ale jednocześnie mieliśmy okazję poznać wcześniejszą rodzinę, w której urodził się nasz kotuś ;)
Jeżeli szukacie info o kotach brytyjskich to odsyłam na stronę:

Jest tam wszystko opisane i nie ma sensu, żebym to kopiowała lub redagowała bo stronka jest naprawdę w porządku.



To co mogę powiedzieć na dzień dzisiejszy o naszym Tytusie, czyli po dwóch latach jakie z nami spędził to … (pewnie będę nieobiektywna) – nasz kot choć potrafi być wredny na ogół jest kochany.
Nie lubi siedzieć na kolanach i na to nie mamy co liczyć (przynajmniej na razie), ale za to ogromnie lubi się przytulać. Wchodzi nam na ręce i ociera się mordką co jest naprawdę słodkie i przyjemne.
Lubi przebywać w tym samym pokoju, w którym ktoś siedzi (najczęściej gdzieś na szafie, żeby z góry patrzeć na otoczenie i jednocześnie mieć spokój).


Uwielbia spać całymi dniami, a w nocy doprasza się, żeby go pogłaskać i wziąć na ręce ;) co czasem jest miłe, a czasem irytujące, ale w końcu jest taki kochany, że gniewamy się na niego pół minuty i w końcu nam przechodzi.
Nie myślałam, że kiedyś to powiem, ale uwielbiam tego kocura i nie wyobrażam sobie, że w naszym domu mogłoby go nie być ;)




A Wy? Macie swoich pupili ?

wtorek, 27 marca 2012

Sexi mama, sexi ciąża ... przemyślenia w 9 miesiącu ;)

Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, która była planowana i jak najbardziej oczekiwana bardzo się ucieszyłam.
Jednak moje samopoczucie nie współgrało z moim stanem ducha, a moja twarz … no cóż. Można powiedzieć, że na początku ciąży nie byłam w gronie kobiet wybranych, które wyglądają kwitnąco i promienieją dla otoczenia.
Ja znalazłam się w grupie kobiet, którym cera szarzeje i wygląda na zmęczoną, a ukoronowaniem tego był problem z trądzikiem … i w końcu blizny po mega gigantycznych choć pojedynczych „kraterach”.
Do 6 miesiąca ciąży nie było widać, że w niej jestem więc nie miałam problemów z chodzeniem, zginaniem się, czy nawet wbiciem się w spodenki nie ciążowe… więc choć moja twarz mimo wielu zabiegów, którymi próbowałam się ratować nie wyglądała zachęcająco to moja figura dużo nie ucierpiała.
Po 6 miesiącu natura postanowiła oddać mi troszkę „sprawiedliwości” i moja twarz zaczęła robić się naprawdę ładna (pomijając blizny, które zakrywałam podkładem i próbowałam zredukować mikrodermabrazją) – cera w końcu zaczęła być promienna, oczy nie wyglądały już na takie podpuchnięte i zmęczone i koloryt też się jakoś poprawił (wpływ być może miała też zmiana w pielęgnacji, ale nie sądzę, żeby aż tak drastyczny).
Za to moja figura po 6 miesiącu zaczęła się zmieniać i nic w tym dziwnego… w końcu jestem w ciąży, ale brzuch stawał się coraz większy, nogi zaczęły puchnąć i nie wyglądały już tak zgrabnie, a we wszystkich gazetach dla przyszłych mam… artykuły o tym, że przecież całą ciążę można być seksi … chodzić w koronkowej bieliźnie, na tyłek zarzucać koronkowe springi i latać w szpilkach …
I o ile w pierwszych miesiącach ciąży można i czuć się świetnie i równie rewelacyjnie wyglądać – o tyle w ostatnim trymestrze sexi – przyszła mama może już traktować bycie seksi jako sport ekstremalny.
Ciężko jest się wydepilować w wiadomych miejscach bo brzuch wszystko zasłania, pedicure robi się z językiem na brodzie bo podkurczając nogę napotykamy nasz wielki brzuch … owszem mogę iść do kosmetyczki, ale skoro sama potrafię to nie będę nadwyrężała mojego skromnego budżetu.
Kolejne strony i panie w pięknie dobranej bieliźnie bez cienia cellulitu … A ja, no coż. zawsze byłam uważana za chudzielca, ale w ciąży nie nadążam z doborem staników bo piersi mi rosną cały czas, na tyłku pojawił się taki cellulit, że czasem wolę nie patrzeć, żeby się nie załamać i nie w głowie mi szukanie bielizny, która będzie kosztowała 200 pln, a za miesiąc stanik będzie nie dobry, a koronkowe stringi (za przeproszeniem) werżną się w tyłek… z cellulitem jakże widocznym.
Przewracam kolejne strony w gazecie z poradami dla przyszłych mam, a tam … piękne i zwiewne turniczki, kurtki na okres ciąży, a wszystko to za jedyne 300 pln – nie przesadzając możecie sprawdzić ile kosztują kurtki dla kobiet w ciąży (które nosi się najwyżej 3-4 miesiące)…Przecież przyszła mama ma i tak wiele wydatków,a biorąc pod uwagę, że ubrania ciążowe nosi się tylko przez kilka miesięcy to ich cena jest stanowczo zbyt wysoka, a dodając do tego zarobki przeciętnej kobiety… to ceny są niemożliwe.
Jednak przyszła mama musi przecież wyglądać i czuć się seksi bo jak nie to po prostu jest jakaś wybrakowana.
Otóż, gazetą rzuciłam w kąt… bo szukałam tam porad typu: jak trzymać dziecko przy kąpieli, czy masaż Shantala można stosować od pierwszych dni życia… a dostałam garść półsłówek płynących z reklam (na co drugiej stronie) i artykułów, że w ciąży 24 godziny przez 7 dni w tygodniu powinnam czuć się i być seksi.
Otóż nie !!! Moim zdaniem w ciąży jestem zadbana - nie mam metrowych odrostów na włosach, staram się mieć zrobiony ładny mani i pedi, delikatny makijaż, śliczne tuniki wynajduję w lumpeksach i nie przepłacam, noszę wygodne, czyste buty i czuję się ze sobą dobrze … w bawełnianych gaciach, w zwykłym staniku (bawełnianym, który nie drażni wrażliwej skóry na piersiach), w butach na płaskim obcasie, które są w stanie pomieścić moje opuchnięte stopy… Nie epatuję seksem, nie ogląda się za mną każdy, jeden facet na ulicy i nie ma przy tym erekcji i jakoś mi to nie przeszkadza.
Czuję się szczęśliwa… będąc zwykłą dziewczyną w ciąży, która czuje się jak na końcówkę „stanu błogosławionego”  dobrze. Nie przytyłam specjalnie dużo, ale też nie mało … moje dziecko jest najprawdopodobniej zdrowe, mój facet mówi, że wyglądam inaczej, ale nie znaczy, że źle w końcu … to ciąża i nie mogę udawać, że jej nie ma i jestem szczęśliwa, że nie muszę być seksi … przyszłą mamą.
Tak więc pozdrawiam wszystkie kobiety, które tak jak ja chcą być zadbane, ale nie będą robić z siebie na siłę fashion-victim tylko po to, żeby dopasować się do tego o czym piszą Panie redaktor, które też kiedyś będą w 9 miesiącu ciąży ;)
Z pozdrowieniami Mag

poniedziałek, 26 marca 2012

Projekt denko + krótkie spostrzeżenia na temat zdenkowanych ;)



Zacznę od perfumy FM o numerze 272 odpowiednik Pumy – Flowing Woman.
Jak dla mnie perfumy FM są naprawdę w porządku i nie widzę potrzeby wydawania dużych pieniędzy na tzw. oryginalne perfumy. Flakoniki w FM nie są zachęcające, ale przecież chodzi tutaj o zapach, który ma być trwały. Jedne perfumy z FM są identyczne jak oryginalne, inne je bardzo przypominają i mi to wystarcza, a dodatkowo w większości bo nie wszystkie są trwałe.
Jeżeli chodzi o zapach 272 byłam zadowolona i zaliczyłabym go do kategorii na co dzień dla osób lubiących, tzw. sportowe zapachy. Więcej nie będę się rozwodzić w tym temacie.
Mam jeszcze kilka zapachów FM więc na dzień dzisiejszy nie będę kupowała nowej perfumy, żeby nie zalegała na toaletce ;)

Teraz kolej na maseczkę oczyszczającą BeBeauty z Biedronki. Skusiłam się na nią po tym jak kupiłam sobie „biedronkowy” zmywacz i żel micelarny do mycia twarzy z których byłam zadowolona. Niestety maseczka nie spełniła moich oczekiwań. Po pierwsze i najważniejsze miała oczyszczać i zwężać pory, a nie zauważyłam tego. Po drugie ciężko ją zmyć, strasznie mazała się po twarzy co mnie bardzo irytuje w tego typu produktach, ale nie dla wszystkich musi to być minus. Ogólnie maska nie podrażniła i nie uczuliła, ale też nie robiła nic dla mojej cery więc nawet 5 zł wydane na produkt, który nic nnie robi jest stratą pieniędzy i z pewnością do niej nie wrócę.

Maść cynkowa – teraz miałam z Aflofarmu, ale jeżeli chodzi o maść cynkową to jest jeden z niewielu produktów, który pomaga mi w ciąży walczyć z niechcianym, pojedynczymi wypryskami, które mnie nękają. Skutecznie sobie radzi z moimi zmianami dlatego już zaopatrzyłam się w następna tubkę i będę stosowała dopóki będzie taka potrzeba i nie będę mogła stosować nic innego (a wiadomo w ciąży nie można sobie pozwolić na jakiekolwiek silniejsze kuracje antytrądzikowe). Maść polecam szczególnie osobom, które mają pojedyncze niespodzianki na skórze, a jednocześnie wrażliwą cerę. Stosowałam punktowo na noc po peelingach czy maseczkach i maść przynosiła efekt – do tego jest niedroga i wydajna.

Krem Ziaja, Ulga łagodzący na dzień i redukujący podrażnienia. Taki solidny, podstawowy krem na dzień. producent zapewnia, że krem ma w sobie filtr ja jednak stosowałam dodatkowy, ale do rzeczy. Krem po prostu solidny. Delikatny dla skóry, nie uczula, nie podrażnia (nawet w okolicy oczu). Jest bezzapachowy co z ulgą mogą przyjąć kobiety, którym w ciąży przeszkadzają wszelkie zapachy. Szybko się wchłania, ładnie współpracuje z podkładami, nie zapychał i nie powodował nadmiernego świecenia się skóry choć mam cerę mieszaną. Rzeczywiście łagodził drobne podrażnienia. Jak dla mnie solidny krem podstawowy do którego na pewno wrócę, ale na razie muszę zużyć swoje zapasy.

Ziaja, Oliwka antycellulitowa w żelu. W prawdzie dostałam tylko próbkę, ale jak mi się skończy pełna wersja, którą mam w płynie z pewnością kupię sobie tą w żelu. Oliwka ma podobny skład i te same składniki aktywne, ale o wiele intensywniej pachnie pomarańczowo-cytrusowo i ta żelowa, gęsta konsystencja jest dla mnie wygodniejsza. Przynajmniej jeżeli chodzi o masowanie samej siebie bo jeżeli masuje kogoś to nie robi mi to większej różnicy.
Dla samego zapachy i wygody stosowania na pewno ją sobie kupie choć będzie mniej wydajna niż wersja antycellulitowa z dozownikiem.



Signal, Integral 8 – płyn do płukania jamy ustnej. Kupiłam go kiedyś razem z pastą w promocji za 11 pln, czyli nie wychodziło drogo, ale z pewnością nie jest to produkt do którego wrócę. Po pierwsze w szale zakupów nie zauważyłam, że płyn zawiera alkohol, którego staram się unikać w tego typu produktach ponieważ alk może nasilać takie problemy jak nieświeży oddech, ale o tym zrobię oddzielny post. Po drugie sam płyn był dość nieprzyjemny w powiedzmy smaku. Wiem – tego się nie pije, ale jakoś nie lubię takie uczucia wyżerania mi ust od środka, a oddech, który później zionie miętą połączona z alkoholem też nie jest do końca pożądany.
Jeżeli chodzi o inne obietnice producenta to właściwie nie zauważyłam, żeby ten płyn robił cokolwiek, ale z drugiej strony ja oczekuje od tego typu produktu tylko odświeżenia.
Co do wydajności nie mam się co czepiać bo wystarczył mi na naprawdę długi czas. Z pewnością nie kupię go ponownie tym bardziej, że w mojej łazience stoi już drugi tego typu produkt, ale bez zawartości alkoholu.

Beaty Formulas, Wosk odżywiający do włosów Avocado. Jest to produkt, który stosowałam przez bardzo długi czas. Już nawet nie pamiętam ile opakowań tego produktu zużyłam. Byłam z niego bardzo zadowolona. W widoczny sposób poprawiał nawilżenie moich suchych włosów, wzmocnił je i ułatwiał rozczesywanie. Do tego często mogłam go znaleźć w okazyjnej cenie. Na razie nie kupię go ponownie ponieważ z racji swojej ciekawości testuję od jakiegoś czasu coś nowego i niedługo pojawi się o tym post. Całkiem jednak możliwe, że wrócę do tego produktu ponieważ i moje włosy i ja bardzo go lubiliśmy.

Coś dziwnego ... do zjedzenia ...

A mowa tutaj o owocu ukrywającym się pod nazwą pitaja.

Wygląda dość dziwnie i właśnie swoim nietypowym wyglądem mnie skusiło i wrzuciłam je do koszyka.
Jak tylko przyszłam do domu usiadłam przed komputerem w poszukiwaniu info, żeby wiedzieć co ja tam zamierzam do buzi włożyć ;p
Owoc może być ukryty pod następującymi nazwami:
- pitaya,
- pitahaya,
- huo,
- truskawkowa gruszka,
- dragonfruit.
Mmm… brzmi tak bajkowo więc chyba będzie smaczne, ale postanowiłam jeszcze doczytać ;) Pitaka pochodzi z Meksyku i jest najzwyczajniej w świecie owocem kaktusa.
Fakt, który zwrócił moją uwagę to to, że kwiaty pitayi kwitną nocą i często owoce nazywa się Królowymi Nocy ;) Czyli dalej pozostajemy w takim bajeczno-baśniowym klimacie ;)
Pitaka ma trzy odmiany:
- różową z białym miąższem (właśnie tą mam),
- żółtą z białym miąższem,
- różową z czerwonym miąższem


A teraz to co tygryski lubią najbardziej, czyli Pitaka jest niskokaloryczna, zawiera ok. 80-90% wody (gasi pragnienie jak arbuz), zawiera wit. C, A, B oraz fosfor i wapń, a do tego antyoksydanty, czyli kobietki to owoc specjalnie dla nas ;), którym możemy się raczyć do woli.
Wyczytałam, że najlepiej smakuje schłodzony więc zanim go zjadłam włożyłam go do lodówki.

Miąższ jest miękki i łatwo się go wybiera łyżeczką. Moje pierwsze skojarzenie, że owoc w smaku podobny jest do kiwi lecz jego słodycz jest inna ponieważ jest delikatnie słodki, dobrze gasi pragnienie, a pestki nie przeszkadzają w jedzeniu (owoc je się z pestkami).
Moim zdaniem owoc wart wypróbowania i z pewnością kupię go jeszcze nie raz tym bardziej, ze zamierzam go użyć w sałatce owocowej lub jako dodatek do lodów.





Perfecta…czyli miłe zaskoczenie + pielęgnacja twarzy w ciąży

Kilka słów o promienny wyglądzie w ciąży …
Ja do tego typu kobiet się niestety nie zaliczam, a przynajmniej moja cera.
Od kiedy zaszłam w ciążę najpierw były problemy z trądzikiem, a później z ogólnym wyglądem mojej cery, która cały czas była szara, matowa i zmęczona. Na początku myślałam, że może brakuje mi witamin, ale po szczegółowo przeprowadzonych wynikach musiałam skreślić ten powód z listy. Najprawdopodobniej za ten stan cery odpowiadają u mnie hormony i wcale mnie to nie pocieszyło bo cokolwiek bym nie robiła cały czas wyglądałam na zmęczoną, albo chorą, a przecież kobieta w ciąży też chce się czuć atrakcyjna … może nawet bardziej niż przed ;)
W każdym razie znalazłam ratunek w postaci kilku produktów z Perfecta. Nie mówię, że pomogą one każdej przyszłej mamie, ale w moim przypadku się sprawdziły – co prawda pod każdy z tych kremów aplikuję sobie zarówno na dzień jak i na noc olejek ze słodkich migdałów, ale o tym specyfiku w innym poście.

UWAGA: Jeżeli ktoś zaczyna stosować produkty z wit.C zanim skóra się przyzwyczai może wystąpić lekkie pieczenie skóry z zaczerwienieniem lub bez które po kilku dniach stosowania produktu mija, gdyż skóra się przyzwyczaja. Jednak radziłabym obserwować skórę i po prostu nakładać kosmetyk w mniejszej ilości – stopniowo ją zwiększając. Jeżeli to nie pomoże najprawdopodobniej trzeba będzie pożegnać się z tego typu kosmetykami.


Jakoś nigdy specjalnie nie zwracałam uwagi na kremy z firmy Dax Cosmetics, Perfecta.
Po prostu miałam kilka jakiś czas temu i były bardzo średnie jeżeli mogę tak to ująć.
Jednak jakiś czas temu robiłam kilka razy większe zakupy i przy okazji dostałam za każdym razem bardzo dużo próbek dwóch kremów z Perfecta.
Próbki mają po dwa mililitry, że dostałam ich tyle że łącznie wychodziło 50 ml (tyle co słoiczek kremu pokusiłam się na recenzję).
Na pierwszy ogień pójdzie:

Perfecta, Cera Zmęczona – krem na dzień

Pojemność: 50 ml

Opakowanie: szklany słoiczek w kartoniku

Cena: 17,99 zł (w osiedlowej drogerii)

Dla kogo: po 30 r. życia dla osób z cerą matową, szarą, zmęczoną

Obietnice producenta: Jest to krem rozświetlający z wit.C i olejkiem arganowym. Zawiera SPF 10 i przeznaczony jest do każdego rodzaju skóry u osób po 30 r. życia z cerą szarą, matową, zmęczoną. Nadaje się pod makijaż.

Moja opinia:

Zapach: Typowy dla kremów/ kosmetyków zawierających wit. C (osoby, które używają tego typu kosmetyków będą mniej więcej wiedziały o co chodzi). Zapach jest w pierwszej chwili bardzo intensywny jednak nie należy do nieprzyjemnych, a jednocześnie nie utrzymuje się na skórze długo.

Konsystencja: Lekkiego kremu, który pozostawia delikatną warstwę i trzeba dać mu kilka minut, aby się wchłonął.

Skład:Krem zawiera na 3 i 4 miejscu po kolei parafine i glicerynę (jednak w moim przypadku nie powodowały one zapychania). Na 9 miejscu pantenol, później wit. C i olejek arganowy. Na dalszej liście w składzie znajdują się parabeny więc nie jest to produkt naturalny.



Działanie: Krem znakomicie rozświetla twarz, ale nie powoduje jej nadmiernego błyszczenia. Produkt nie zapycha i nie podrażnia, a stosuję go także w okolicy oczu. Jeżeli ktoś pierwszy raz stosuje produkty z wit. C do twarzy może przez kilka pierwszych dni odczuwać delikatne pieczenie (które najprawdopodobniej minie po kilku dniach), ale w moim przypadku tak nie było ponieważ wit. C stosuję już od bardzo długiego czasu.
Cera już po dwóch dniach używania kremu wyglądała na bardziej zdrowa i promienną co mnie bardzo ucieszyło ponieważ w ciąży moja twarz wyglądała tak jakbym była zmęczona.
Krem tak jak zapewnia producent dobrze spisuje się jako krem podstawowy pod makijaż – dobrze współgra z różnego rodzaju podkładami (żaden nie rolował się i nie ciemniał mi na tym kremie).

Ogólna opinia: Mimo, że krem dedykowany jest osobom po 30 r. życia, a mi brakuje jeszcze kilka lat to i tak uważam, że dla mojej cery jest on naprawdę idealny. Jego łatwa dostępność w drogeriach, przystępna cena i działanie są dla mnie na tyle dobre, że z pewnością mogę powiedzieć iż na ten czas znalazłam krem idealny ;) który w pełni odpowiada mi i moim potrzebom.
Ogólna ocena: 5+/5

Perfecta, Cera Zmęczona – krem na noc

Pojemność: 50 ml

Opakowanie: szklany słoiczek w kartoniku

Cena: 17,99 zł (osiedlowa drogeria)

Obietnice producenta: Krem energizujący na noc do każdego rodzaju cery z wit. C i jagodami goji usuwający oznaki zmęczenia i stresu polecany dla osób po 30 r. życia z cerą szarą, matową i zmęczoną. Zawiera olej kartkowy oraz wit E i A.

Moja opinia:

Zapach: Przyjemny i również charakterystyczny dla produktów z wit. C , ale dodatkowo pachnie tak delikatnie owocowo. Zapach nie utrzymuje się długo i nie jest też jakiś specjalnie naturalny,ale jednak przyjemny.

Konsystencja: Lekkiego kremu, który dobrze się wchłania – pozostawia delikatną warstwę na skórze, ale nie przeszkadza mi to ponieważ jest to krem na noc.

Skład: Bardzo podobny jak w kremie na dzień z tym, że nie zawiera parafiny. Jest jednak gliceryna, która i w tym przypadku nie powoduje u mnie zapychania. W składzie dość wysoko znajdują się wyciąg z goji i witaminy, ale większość składu to parabeny i jest kilka silikonów. Jednak skoro krem się u mnie sprawdza nie będę z niego rezygnowała dlatego, że zawiera niezbyt przyjazne substancje (
no chyba, że znajdę krem o takim działaniu, ale lepszym składzie ;).


Działanie: Krem stosuję na noc i myślę, że to bardzo dobre uzupełnienie kremu na dzień z tej serii. Ponieważ cera rzeczywiście wygląda świeżo i promiennie. Krem nie podrażnia i nie uczula. Obietnice producenta są spełnione więc nie mam się czego doszukiwać i sądzę, że mam swój komplet kremów, który posłuży mi przez dłuższy czas.
Ogólna ocena produktu: 5+/5

Perfecta, Cera zmęczona – Serum intensywnie regenerujące

Pojemność: 10 ml

Opakowanie: saszetka

Cena: 1,89 zł (osiedlowa drogeria)

Dla kogo: dla osób po 30 r. życia z cerą szarą, matową i zmęczoną, każdy rodzaj cery

Obietnice producenta: Skóra ma być gładsza, o ładniejszym kolorycie i zyskac wypoczęty, promienny wygląd. Serum wspomaga działanie kremów do cery zmęczonej.
Należy stosować 2-3 razy w tygodniu na oczyszczoną skórę, na dzień lub na noc zamiast kremu lub pod krem (w przypadku skóry suchej).

Moja opinia:

Zapach: identyczny jak kremu na dzień o którym pisałam wyżej ;)

Konsystencja: Bardzo lekkiego kremu może mleczka– przez co szybko się wchłania i ja przy swojej mieszanej skórze stosowałam serum zawsze pod krem

Wydajność: Jednak saszetka wystarcza mi na 6 aplikacji na twarz i podbródek

Skład i substancje aktywne: Serum nie zawiera parafiny, a jedynie glicerynę. Jeżeli chodzi o substancje aktywne to są dość wysoko w składzie.
Podobnie jak w kremach występują tu parabeny i silikony.



Działanie: Na początku zaznaczam, że serum stosowałam razem z kremami jako wspomaganie kuracji. Serum szybko i ładnie się wchłania choć nie użyłabym go samego ponieważ miałam uczucie, że moja skóra potrzebuje większego nawilżenia i dlatego serum stosowałam po prostu pod krem zazwyczaj na noc. Serum nie podrażniło i nie uczuliło nawet delikatnych okolic oczu, a obietnice producenta zostały spełnione więc naprawdę nie mam się do czego przyczepić.
Minusem jak dla mnie jest to, że produkt dostępny jest tylko w saszetkach – wolałabym mieć to cudeńko w tubce.
Ogólna ocena produktu: 5/5

Jako, że moja cera w ciąży płata mi figle w postacie różnego rodzaju krostek i pryszczy do tego zestawu dołączyła również maseczka z Perfecty.

Perfecta, Beaty Mask – antybakteryjna maseczka na twarz

Pojemność: 10 ml

Opakowanie: saszetka

Cena: 1,89 (osiedlowa drogeria)

Obietnice producenta: Antybakteryjna, głęboko oczyszczająca maseczka zawiera wyciąg z gruszki, krzemu i glinki termalnej, a przez to dokładnie usuwa ze skóry zanieczyszczenia i nadmiar tłuszczu, a także wysusza wypryski. Odblokowuje pory i zmniejsza ich widoczność. Matuje skórę na wiele godzin.
Maseczka ma również działanie nawilżające i wygładzające dzięki czemu cera nabiera zdrowego kolorytu, staje się elastyczna i miękka.

Moja opinia:

Zapach: Delikatny gruszkowy

Konsystencja: Kremowa

Zmywanie: Pod ciepłą wodą maska zmywa się dobrze. Nie wybrudzimy przy tym całej umywalki i produkt nie będzie rozmazywał się nam po twarzy. Czasem do zmycia używam gąbeczki celulozowej, ale częściej jednak własnych dłoni i też nie mam ze zmyciem większego problemy choć trwa to dłużej niż gdybym używała gąbeczki.

Wydajność: Maseczka wystarcza mi na dwa razy – nie nakładam jej na szyję tylko na samą twarz



Działanie: To co zauważyłam i muszę się tym z Wami podzielić. Sądzę, że jest to moja ulubiona maseczka, którą firma Dax miała już w swojej ofercie. Była to taka seria kosmetyków antytrądzikowych dla nastolatków. Była to taka żółta seria z gruszką i maska była dostępna w tubce.
Dokładnie coś takiego:
Sama maseczka przy nakładaniu na twarz pachnie gruszką więc jest to przyjemne, zmywa się dobrze, nie podrażnia i nie uczula (a w ciąży różnie z tym bywa).
Skóra po zmyciu maseczki rzeczywiście jest miękka, wypryski podsuszone i o wiele mniej widoczne. Problemów z rozszerzonymi porami nie mam zbyt dużych więc w tej kwestii raczej się nie wypowiem.
Maseczka ładnie oczyszcza i widać to gołym okiem jednak nie oczekujmy od niej takich samych rezultatów jak po profesjonalnych zabiegach w salonie w końcu to tylko maseczka.
Znowu jedynym moim zarzutem może być fakt, że nie jest to produkt dostępny w tubce…no ale nie mam wyjścia i muszę się z tym pogodzić.
Ogólna ocena produktu: 5/5

Lirene - mleczko do skóry suchej i szorstkiej ...

Lirene, Intensywna regeneracja, Mleczko – skóra sucha i szorstka

 Cena: 15,00 (sprawdzałam w osiedlowej drogerii)

Pojemność: 250 ml

Opakowanie: Klasyczne dla produktów Lirene

Obietnice producenta: Mleczko ma odżywiać i regenerować skórę, dzięki zawartości wosku candelilla ma odbudowywać i wzmacniać naturalny lipidowy płaszcz skóry, dzięki substancjom aktywnym ma zmniejszać szorstkość i suchość skóry, a wit. A poprawiać koloryt, działać przeciwstarzeniowo i przyspieszać cykl odnowy naskórka. Skóra przy regularnym stosowaniu (producent zaleca 1-2 razy dziennie) ma być miękka, mniej szorstka, lepiej nawilżona, jędrna i elastyczna. Dodatkowo producent obiecuje nam, że mleczko dobrze się rozprowadza i szybko wchłania.

Moja opinia:

Zapach: delikatnie kremowo-pudrowy (kremy mojej babci tak pachniały) na ciele utrzymuje się przez jakiś czas

Konsystencja: trochę bardziej gęsta i tłusta niż standardowe mleczko

Wchłanianie: Mleczko wchłania się dość długo, a jednak kupując tego typu produkt zazwyczaj nie miałam z tym problemów. Być może wina leży tutaj w tym, że mleczko zawiera wosk, który jest dość tłusty i delikatnie się rozmazuje przez co musimy wmasowywać produkt troszkę dłużej co nie jest dla mnie wygodne szczególnie rano.

Działanie: Produkt rzeczywiście zmiękcza, wygładza i redukuje szorstkość skóry, ale niestety efekt nie jest długotrwały. Nasza skóra po użyciu jest przyjemnie miękka ponieważ pokrywa ją delikatnie wyczuwalny film z wosku, który pozostaje na skórze. Fakt, mleczko przynosi ulgę, ale gdy tylko wejdziemy pod prysznic/wykąpiemy się (przy regularnym stosowaniu produktu) efekt ten znika i skóra jest sucha jak była – jedynie znika jej szorstkość co jest plusem. Nie zauważyłam też polepszenia kolorytu cery, o którym wspomina producent, ale też nie liczyłam na to. Moim głównym kryterium przy wyborze tego produktu była walka z suchą skórą, ale niestety nie zadowala mnie produkt który ma działanie doraźne.
na plus zaliczam fakt, że nie podrażnił i nie uczulił mojej wrażliwej skóry.

Wydajność: Przez swoją gęstą konsystencję produkt jest bardzo wydajny i stosowany raz dziennie wystarczył mi na 5 miesięcy.

Skład: Standardowy jak na drogeryjny kosmetyk. Parafina na drugim miejscu w składzie, a gliceryna na piątym (efekt miękkiej skóry po użyciu balsamu pewnie zawdzięczam temu składnikowi), na 10 miejscu w składzie obiecany wosk candelilla. Na 12 miejscu pantenol, a na 13 wit. A w postacie retinyl palmitate (czyli opcja wit. A bezpieczna także dla kobiet w ciąży, a jednocześnie najmniej efektywna w poprawianiu wyglądu skóry,ale za to dobra w nawilżaniu). Produkt zawiera także parabeny pod koniec listy składu i na początku kilka silikonów więc nie zachwyci miłośniczek produktów naturalnych.



Ogólna opinia: Produkt szczególnie przydał się zimą – stosowałam go do rąk jako ochronę skóry przed mrozem (oczywiście pod rękawiczki). Jego głównym minusem jak dla mnie jest to, że działa doraźnie i po zaprzestaniu stosowania skóra nadal jest sucha choć już nie szorstka. Na minus jest też dla mnie wchłanianie, gdyż mleczko trochę się rozmazuje i trzeba uważać z jego ilością ponieważ jeżeli nałożymy więcej na ciało oprócz długiego wsmarowywania musimy liczyć się z uczuciem lepkości na skórze i choć lubię tłuste produkty po użyciu tego czułam się jakby moja skóra była brudna i czymś zatkana … ale to tylko moje odczucie.
Produkt mnie nie zachwycił i nie powrócę do niego.
Ogólna ocena: 3-/5

czwartek, 15 marca 2012

Szybka recenzja Maski czekoladowej od Montagne Jennese

Maska czekoladowa od Montagne Jennese…

Cena: 5,99 (osiedlowa drogeria)

Pojemność: 20g

Obietnice producenta: Maska ma nawilżać i leczyć skórę oraz oczyszczać pory. Cera po użyciu powinna wyglądać zdrowo, czysto, być wypoczęta i zrelaksowana.
Maseczka zawiera masła shea i kakaowe.

Moja opinia:

Zapach: Maska pachnie jak produkt czekoladopodobny, ale nie jest to zły zapach.

Konsystencja: Maseczka jest bardzo gęsta przez co wystarczyła mi na tylko jedną aplikację, a zazwyczaj takie maski wystarczają mi na dwa razy o ile nie nakładam też na szyję i dekolt.

 Działanie: Maseczkę trzymamy na skórze 10-15 minut, albo aż zaschnie. Kiedy ją nałożyłam nie wywołała jakiejkolwiek nieprzyjemnej reakcji jednak bardzo szybko wyschła na buzi.
Po zmyciu miałam nieprzyjemną niespodziankę ponieważ skóra była zaczerwieniona i zaczęła troszkę piec wiec możliwe, że coś mnie w tym produkcie uczuliło. Sama maska zmywa się dobrze, nie rozmazuje się po twarzy i można ją zmyć nawet dłoni bez używania gąbeczek czy innych akcesoriów.
Jak dla mnie jest to produkt nie wydajny ponieważ poprzez swoją gęstość wychodzi, że maska wystarcza tylko na jedno użycie, a znam produkty w niższej cenie, które są o niebo lepsze.
Co do obietnic producenta: maska rzeczywiście delikatnie oczyszcza pory, ja jednak nie zauważyłam nawilżenia i ukojenia skóry. Być może był to efekt tego,że jakiś  składnik mnie uczulił, gdyż tak jak pisałam mimo, że nie odczuwałam żadnego dyskomfortu w czasie gdy maska była na twarzy to po zmyciu skóra była zaczerwieniona i na pewno nie wyglądała na wypoczętą.
Nie polecam jej dla osób o skórze wrażliwej czy skłonnej do alergii. Dla mnie jest to drogi produkt, który mało robi, ale dość przyjemnie pachnie …
Ogólna ocena: 3/5

Dlaczego boję się pierwszych, wiosennych promieni słonecznych... czyli coś dla przyszłych mam i nie tylko ...

Moja odpowiedź na tytuł to przebarwienia hormonalne.
Bardzo cieszę się z nadchodzącej wiosny, ale jednocześnie boję się, aby moja skóra pod koniec ciąży i na początku kiedy będę zaczynała karmić piersią nie zbuntowała się pod wpływem słońca.
Myślę, że większość kobiet w ciąży stara się uniknąć przebarwień hormonalnych tzw. ostudy, czyli ciemnych plam na twarzy, które wyglądają niezbyt estetycznie na całe szczęście nie są trwałe i po ciąży znikają.
Ja jednak jestem zapobiegliwa i na całe szczęście nie mam przebarwień,a w celu ochrony przed słońcem i przebarwieniami skusiłam się na krem z firmy Dax Cosmetics z serii perfecta Mama.

Perfecta Mama, Krem ochronny przeciw przebarwieniem hormonalnym.

Cena: 17,90 zł (osiedlowa drogeria)

Pojemność: 50 ml

Data przydatności od otwarcia: 9 miesięcy

Dla kogo: Przeznaczony dla kobiet w ciąży, po porodzie i karmiących piersią.

Obietnice producenta: Krem jest całkowicie bezpieczny dla dziecka, posiada pozytywną opinię Instytutu Matki i Dziecka. Krem na dzień i na noc. Zawiera kwas foliowy, ekstrakt z mandarynki japońskiej i filtry UV 15, które działają ochronnie i zabezpieczają skórę przed pojawieniem się ciążowych przebarwień. W przypadku plam już istniejących preparat wyrównuje i ujednolica koloryt cery, a przebarwienia stają się jaśniejsze i mniej widoczne. Dzięki zawartości mleka owsianego – wygładza i odżywia skórę oraz koi podrażnienia, a zawarty mikrofluid glukozowy silnie nawilża naskórek.
Producent zapewnia, że kompozycja zapachowa nie zawiera alergenów, a produkt jest bez barwników.

Moja opinia:
Opakowanie: szklany słoiczek charakterystyczny dla kremów Perfecta (ja bym wolała jakąś tubkę lub buteleczkę z pompką)

Konsystencja: kremowa, a jednocześnie lekka

Zapach: delikatny i taki hm… specyficzny, jednak nie jest nieprzyjemny – po prostu wyczuwalny jednak nie utrzymuje się na skórze

Wchłanianie: ja stosuję ten krem po użyciu olejku i mimo to krem dobrze się wchłania, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że mam cerę mieszaną suchą, a jednocześnie świecącą i tłustą.

Działanie: Krem jest przeznaczony na dzień i na noc więc to może być plusem. Ja go kupiłam z przeznaczeniem stosowania go na dzień. Ma SPF 15 co na warunki miejskie i to,że nie zamierzam zbytnio wystawiać się na słonko jest wystarczające. Produkt w moim przypadku nie zapycha, nie uczula i nie podrażnia, a stosuję go też w okolicy oczu. Dobrze się wchłania, a zawsze pod krem stosuję jakiś olejek do twarzy. Dobrze współpracuje z podkładami lub kremami tonującymi i tak jak wspomniałam wcześniej dobrze sprawdza się w okolicy oczu. Co do przebarwień nie mogę się wypowiedzieć ponieważ ten krem ma być prewencją od tego problemu. Krem ładnie odżywia i nawilża skórę, dobrze się wchłania.
W moim przypadku łagodzi minimalne zaczerwienienia/podrażnienia na skórze (nie mylić z popękanymi naczynkami). Przy regularnym stosowaniu poprawia ogólny wygląd cery przynajmniej ja mam takie wrażenie.
Co do składu – jest dość pokaźny i nie do końca taki jak bym sobie tego życzyła, ale producent zapewnia, że nie będzie on szkodził maluchowi, a dodatkowo posiada pozytywną opinię Instytutu Matki i Dziecka więc pozostaje mi wierzyć, że naprawdę tak jest i mimo długiego składu krem dobrze działa na moją cerę więc póki co będę go stosowała nie tylko do końca porodu, ale i do końca okresu karmienia.
Ogólna ocena: 4+/5 (czepiam się bo cena mogłaby być niższa, a niestety nie mogłam upolować tego kremu w jakiejkolwiek promocji).

czwartek, 8 marca 2012

Recenzja FlosLek, Żel -maseczka na problemy naczyniowe ;)

Po atakach tegorocznej zimy ;) zauważyłam, że mam coraz większy problem z naczynkami. Zawsze miałam skłonność do rumienia, ale w tym roku zaczęło pojawiać się pieczenie okolic policzków wraz z zaczerwienieniem więc trzeba było szybko coś na to zaradzić i całkiem przypadkiem … znalazłam świetny produkt.

Laboratorium FlosLek, Seria do skóry z problemami naczyniowymi, Żel maseczka z aktywnymi ekstraktami z kasztanowca, arniki górskiej oraz fiołka trójbarwnego.

 Cena: ok. 18,00 zł w osiedlowej drogerii

Pojemność: 50 ml

Konsystencja: żelowa (nie wodnista, ale bardzo lekka)

Zapach: charakterystyczny jednak dla mnie nieprzyjemny, utrzymuje się na skórze do pół godziny

Substancje bioaktywne: prowit.B5 (1%), ekstrakty roślinne z kasztanowca, arniki górskiej, fiołka trójbarwnego

Dla kogo: Osób ze skłonnością do podrażnień, rozszerzonych i pękających naczynek, osób ze skórą wrażliwą.

Obietnice producenta: Dobrze nawilża cerę pozostawiając na niej delikatny film, który chroi przed utratą wody. Delikatnie ujędrnia i wygładza skórę. Rutyna i escyna (substancje czynne) wzmacniają i uelastyczniają ściany naczyń włosowatych zwiększając ich odporność na uszkodzenia.
Przy systematycznym stosowaniu żel łagodzi podrażnienia, uelastycznia skórę i zmniejsza skłonność do rozszerzeń naczyniowych.

Sposób użycia: niewielką ilość preparatu nanieść na umyta skórę rano i wieczorem, pozostawić do wchłonięcia.
 
 Moja opinia:

Opakowanie: Poręczna plastikowa tubka, którą z łatwością będzie można rozciąć.

Zapach: tak jak pisałam dla mnie nieprzyjemny i wyczuwalny przez jakiś czas

Działanie/wydajność: Jak dla mnie jest to naprawdę dobry produkt, a podeszłam do niego sceptycznie ponieważ mam złe wspomnienia związane z kremem z tej serii.
Sam żel jest przezroczysty, nie jest wodnisty, ale gęsty też nie ;) Ja aplikuję go rano i wieczorem na policzki i nos. Nie podrażnił i nie uczulił co jest plusem. Nie spowodował
„zapychania”. Szybko się wchłania i jak dla mnie nawet jeżeli pozostawia film na skórze to jest on niewyczuwalny. Nie wiem czy nawilża cerę ponieważ ja na niego kładę zazwyczaj jakiś krem, olejek lub serum, a do tego później idzie podkład. ze wszystkimi kosmetykami żel współpracuje idealnie. Co do tego czy rzeczywiście ujędrnia skórę to nie wiem ponieważ stosuję tylko na policzki i nos ;) Największą jego zaletą jest to, że w ciągu pierwszego tygodnia stosowania zauważyłam poprawę. Żel rzeczywiście obkurcza naczynka i w ciągu dnia nie są one tak widoczne, a po dwóch tygodniach przestałam mieć problem z wypiekami na twarzy szczególnie wieczorem. Obecnie po ponad miesiącu stosowania tego żelu mogę powiedzieć, że wychodząc na podwórko moja skóra w tych newralgicznych miejscach nie jest już tak czerwona jak wcześniej, czyli po prostu sukces.
Żel używam tak jak zaleca producent – na umytą twarz po przetarciu jej tonikiem nakładam żel rano i wieczorem, a na to zazwyczaj idzie reszta w zależności czy dzień czy noc ;)
Po ponad miesiącu stosowania dwa razy dziennie nie zauważyłam jakiegoś ubytku w tubce, ale to też pewnie z powodu konsystencji, która sprawia że żel jest naprawdę wydajny.
Jak dla mnie jest to hit !!! I na razie nie będę szukała zamiennika ;)
Ogólna ocena: 5/5 po prostu



Dodatkowe informacje:
- produkt nie był testowany na zwierzętach
- nie zawiera barwników i substancji zapachowych (może dlatego ma taki dziwny zapach).

W tej serii do skóry naczyniowej można jeszcze znaleźć:
- żel do mycia z aktywnymi ekstraktami z miłorzębu japońskiego i mydlnicy lekarskiej (200ml),
- mleczko do demakijażu z olejem z róży, wyciągiem z alg (200ml),
- peeling enzymatyczny (50ml),
- tonik bezalkoholowy pH 5,5 z aktywnymi ekstraktami z kasztanowca, arniki górskiej oraz fiołka trójbarwnego (200ml),
- krem nawilżający z aktywnymi ekstraktami z miłorzębu japońskiego, bratka i arniki górskiej (50ml),
- krem półtłusty z aktywnymi ekstraktami kasztanowca, cyprysu lipy (50ml),
- krem tłusty z aktywnymi ekstraktami z kasztanowca, miłorzębu japońskiego i arniki górskiej (50ml),
- krem-maseczka z suchym wyciągiem z kasztanowca, aktywną witaminą C (10ml i 75 ml),
- rozjaśniający krem pod oczy – zmniejsza cienie i „worki” pod oczami, nieperfumowany (20ml),
- balsam do pielęgnacji ciała z aktywnymi ekstraktami z kasztanowca, arniki górskiej, miłorzębu japońskiego (200ml)

Ja na pewno skusze się jeszcze na krem pod oczy i krem maseczkę ;)

Chcę oglądać Twoje nogi ... czyli coś o opuchniętych nogach w ciąży ...

Opuchnięte nogi – kiedyś to była dla mnie abstrakcja totalna.
W ciąży poznałam ten „ból”.
W prawdzie nie są to jakieś wielkie opuchnięcia jednak mam dni kiedy po prostu nie widzę kostek na swoich nogach, a dobre dotąd buty są troszkę ciasne. Nogi wydają się być ciężkie jak u słonia i na pewno nie jest to przyjemne odczucie.
Takie objawy pojawiły się u mnie pod koniec 3 miesiąca ciąży i oczywiści najpierw poradziłam się mojego lekarza prowadzącego co mogę w tej sytuacji zrobić.
Przede wszystkim opuchnięcia nóg w ciąży mogą pojawić się z powodu:
- zatrzymywania wody w organizmie,
- zbyt szybkiego wzrostu wagi,
- ucisku powiększającej się macicy na żyły biodrowe,
- zwiększonej ilości krwi,
- upałów,
- jeżeli byłaś w jednej pozycji przez większość dnia,
- zatrucia ciążowego (dlatego o opuchliźnie nóg zawsze trzeba powiadomić swojego ginekologa).
Nie będę tu polecała suplementów diety bo z tym bywa różnie chociaż takowy dostałam.
Skupię się tutaj na żelach i maściach, które mogłam stosować w ciąży i które mi pomagają.
Ważne:
Oba poniższe produkty pomagają mi się pozbyć dolegliwości jednak stosuję je w porozumieniu ze swoim lekarzem i przede wszystkim większość tego typu preparatów można stosować dopiero od 4 miesiąca ciąży (po prostu żeby zminimalizować ryzyko, że jakieś zawarte substancje mają szkodliwy wpływ na nasze maleństwo).

A więc… najpierw przeczekałam do pierwszego tygodnia 4 miesiąca mojej ciąży i w aptece kupiłam żel Lioven.

 Cena: 21,99 (apteka)

Pojemność: 100g (chyba największa,ale jest jeszcze mniejsze opakowanie)

Obietnice producenta: Żel poprawia wygląd skóry, zmniejsza uczucie napięcia, ciężkości i zmęczenia nóg.

Moja opinia: To co mi się rzuciło jako pierwsze to naprawdę poprawienie wyglądu skóry nóg – żel ładnie zmniejsza widoczność naczynek. Jest bezbarwny, ale zawarte substancje ładnie je obkurczają. Żel szybko się wchłania, nie brudzi ubrań. Ma taki typowy dla tych produktów zapach i choć mi się on nie podoba to nie jest długo wyczuwalny na skórze.
Daje uczucie świeżości i lekkości nóg jednak tylko wtedy gdy stosujemy go za każdym razem gdy tego potrzebujemy. Ja w pracy smarowałam nogi kilka razy dziennie, za każdym razem gdy zaczynały mnie boleć.
Żel daje naprawdę dużą ulgę i pomaga zmniejszyć bo na pewno nie zapobiega powstawaniu opuchlizny.
Ogólna ocena: 5/5 choć cena mogłaby być niższa.

Drugim produktem jest ….
Ziaja, Żel do nóg kasztanowy

 Cena: 5,40 (apteka) – można znaleźć taniej np. w Naturze

Pojemność: 100 ml

Opakowanie: Plastikowa tubka

Konsystencja: Żel trochę gęstszy niż Lioven

Zapach: przyjemny jednak nie utrzymuje się na skórze – taki lekko kwiatowy

 Obietnice producenta: Żel działa kojąco i odświeżająco, a zawarty wyciąg z kasztanowca działa przeciwzapalnie i przeciwobrzękowo. Poprawia ukrwienie skóry, zmniejsza skłonność naczynek do pękania i uszczelnia je. Usuwa zmęczenie i daje uczucie odprężenia, łagodzi podrażnienia oraz intensywnie nawilża.

Moja opinia: Żel działa kojąco i daje uczucie ulgi zmęczonym, opuchniętym nogom. Pomaga redukować obrzęki przy regularnym stosowaniu chociaż muszę zaznaczyć, że ja go stosuję zamiennie z żelem lioven. Co do łagodzenia podrażnień nie bardzo to u mnie się sprawdziło, a nawilżenie jak dla mnie zbyt słabe, ale warto tu zaznaczyć, że mam naprawdę wybitnie suchą skórę. Poza tym dla mnie liczy się efekt ulgi jaki ten żel daje dla moich nóg.
Ogólna ocena: 4/5

Domowe sposoby „ukojenia” opuchniętych nóg:
- kąpiele stóp w wodzie letniej lub prawie zimnej z dodatkiem różnego rodzaju soli do stóp lub z dodatkiem naparu z mięty,
- odpoczywanie z nogami w górze (kładłam sobie po prostu jaśka pod nogi, żeby były wyżej niż reszta ciała),
- masaż stóp (dopóki dałam radę robiłam sama, później męczyłam o to mojego faceta),
- unikanie długiego stania i długiego siedzenia – dopóki możecie starajcie się ruszać, do 8 miesiąca ciąży mogłam się gimnastykować więc korzystałam z tego (później z racji ryzyka przedwczesnego porodu musiałam się powstrzymać).

To co polecił mi lekarz na zmniejszenie objawów opuchnięcia nóg:
- częste leżenie i spanie na lewym boku ( narządy nie uciskają jakiejś żyły czy coś takiego),
- picie większej ilości wody o ile nie jest to spowodowane zatrzymywaniem wody w organizmie,
- ograniczenie soli (co wcale nie jest takie proste bo ja i tak nie używam soli, która i tak znajduje się w prawie wszystkich produktach spożywczych),
- buty na płaskim obcasie lub bez i z szerokimi noskami,
- rajstopy dla kobiet w ciąży (powoli zaczynają być dostępne w większości drogerii, ale zawsze można zamówić przez internet),


Ważne:
W internecie można znaleźć wiele informacji, że kasztanowiec jest szkodliwy i nie powinno się go stosować w ciąży.
Nie jestem żadnym specjalistą więc z tym newsem poszłam po prostu najpierw do swojego ginekologa, a później jeszcze do farmaceuty i oboje powiedzieli to samo. Warto wstrzymać się z używaniem tego typu produktów, aż do skończenia pierwszego trymestru ciąży – od 4 miesiąca można takie maści czy żele (choć i tak w porozumieniu z lekarzem) stosować.
ZAZWYCZAJ NIE GROŹNE OBRZĘKI USTĘPUJĄ PO WYPOCZYNKU CZY DOBRZE PRZESPANEJ NOCY. Jeżeli jest inaczej i obrzęki utrzymują się cały czas warto jak najszybciej skonsultować się z lekarzem w celu ustalenia przyczyny ponieważ mogą lecz NIE MUSZĄ być groźne dla nas i naszego maleństwa.

Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam ;) W razie W odpowiem na pytania o ile będę znała odpowiedź. ;)
Pozdrawiam i życzę Wszystkiego co najlepsze z okazji Dnia Kobiet ;)

środa, 7 marca 2012

Ciąża i sucha skóra ...

Nigdy nie lubiłam wmasowywać w siebie balsamy i być może dlatego moja skóra jest taka sucha.
Jednak kiedy zaszłam w ciążę po prostu nie miałam wyjścia.
Po pierwsze bałam się sławnych rozstępów, a po drugie sucha skóra,aż piekła i swędziała więc trzeba było coś z tym zrobić.
Po pierwsze zaczęłam pić więcej wody i herbat, ale wiadomo, że samo to to za mało.
Na pierwszy ogień poszedł balsam do którego byłam sceptycznie nastawiona, a chodzi tu dokładnie o Balsam do ciała AA eco do skóry suchej wymagającej regeneracji.

Cena: ok: 30 pln w drogeriach

Pojemność: 150 ml

Opakowanie: Plastikowa tubka (miękka więc można rozciąć).

Obietnice producenta: Balsam polecany dla osób mających skórę suchą, wymagającą regeneracji, a jednocześnie wrażliwą i skłonną do alergii. Zawiera masło kakaowe, które regeneruje i nawilża skórę, organiczny wyciąg z pestek dyni, który działa kojąco i wspomaga procesy regeneracji skóry, masło shea, które odżywia i natłuszcza oraz olej z pestek winogron, który chroni skórę przed działaniem wolnych rodników.

Moja opinia: Tak jak pisałam wcześniej podeszłam do tego produktu trochę sceptycznie,ale miło się rozczarowałam ;)

Zapach: bardzo delikatny, nie utrzymuje się na skórze

Konsystencja: kremowa jednak szybko się wchłania

Działanie: Rzeczywiście produkt nie podrażnia i nie uczula, zapach też nie utrzymuje się na skórze. Konsystencja taka dość gęsta jednak szybko się wchłania zostawiając skórę miękka,ale nie klejącą (w przypadku mojej suchej skóry). Natychmiastowo łagodzi swędzenie i pieczenie skóry spowodowane przesuszeniem co jest naprawdę świetne, bardzo dobrze nawilża i uelastycznia skórę i moim zdaniem jest to jeden z lepszych balsamów jakie stosowałam. Moja skóra po zużyciu całej tubki była naprawdę w lepszym stanie i gdyby nie ta cena pewnie kupowałabym go nadal.
Dodatkowo skład jest dość przyjazny więc taka młoda, przyszła mama jak ja ma tą pewność, że nie będzie szkodziła dla swojego maleństwa.
Nie wspomniałam jeszcze o wydajności. Mi balsam wystarczył na dwa miesiące,ale ja go stosowałam nawet kilka razy dziennie jak tylko poczułam, że skóra zaczyna swędzieć lub piec … (większość przyszłych mam wie co mam na myśli ;).

Ogólna ocena produktu: 4+/5 (nie dają piątki tylko ze względy na cenę).

Po skończeniu balsamu z AA musiałam kupić coś co utrzymałoby nawilżenie mojej skóry i tak padło na Olejek Babydream fur Mama z Rossmanna.

 Cena: ok. 9,50 zł

Pojemność: 250 ml

Opakowanie: plastikowa buteleczka

Obietnice producenta: Olejek pomaga zapobiegać rozstępom, zawiera olejek migdałowy, macadamia, jojoba, olej sojowy i słonecznikowy oraz wit. E.
Pozbawiony jest olejów mineralnych, barwników i konserwantów. Jest perfumowany.

Moja opinia:

Zapach: delikatny, taki dziecięcy bym nazwała. Utrzymuje się na skórze przez kilka godzin.

Konsystencja: oleista – jednak dobrze się wchłania i nie plami ubrań

Działanie: Nie podrażnia i nie uczula, a mam do tego skłonność. Dla niektórych może zbyt mocno pachnieć, ale mi akurat ten zapach nie przeszkadza ponieważ smaruję się olejkiem na noc,a rano już go nie czuć. Olejek nie brudzi ubrań i jak na olejek wchłania się stosunkowo szybko jednak trzeba mieć na uwadze konsystencję i trochę czasu poświęcić na wmasowanie.
Jeżeli chodzi o nawilżanie to nie mogę zarzucić temu produktowi nic złego. Dobrze nawilża moją skórę przy codziennym stosowaniu. Ja stosuję go raz dziennie ponieważ więcej nie potrzebuję jednak producent zaleca wsmarowywać go ok. 2-3 razy dziennie.
Ważną informacją jest to, ze olejek bez obaw może być stosowany od pierwszych miesięcy ciąży (większość preparatów przeznaczonych dla kobiet w ciąży można stosować dopiero od 4 m-a).
Podsumowując nawilżenie jak najbardziej na plus, a jeżeli chodzi o rozstępy… jestem w 8 miesiącu i na razie ich nie mam, ale zobaczymy jak będzie później. Na pewno o tym napiszę. Póki co jest to mój pielęgnacyjny must have.
Lubię go za przyjazny skład, cenę i to co robi dla mojej skóry, która jest naprawdę dobrze nawilżona.
Jeżeli chodzi o wydajność to jedna buteleczka wystarczyła mi na trzy miesiące stosowania więc uważam, że jest naprawdę w porządku, a nie żałuję sobie tego produktu jak już go wsmarowuję ;)
Ogólna ocena: 5/5

I takim oto sposobem przedstawiłam Wam dwa świetne produkty. Jeden droższy,a drugi tańszy które pomagają mi utrzymać moją suchą skórę w ryzach.
Jeżeli miałabym wybrać tylko jeden produkt z tych dwóch – postawiłabym na olejek Babydream fur Mama ponieważ ma dobry skład i przyjazną cenę ;)

Popularne posty